https://jerzykukuczka.com/en/home-page

Ryszard Pawłowski

Ryszard Pawłowski
Chciałbym po pierwsze, żebyś się przedstawił i to co mnie interesuje, to żebyś opowiedział o swoich najwcześniejszych wspomnieniach związanych z górami. Czy może były też w domu rodzinnym obecne, czy kiedy w ogóle zacząłeś się wspinać. Cześć, nazywam się Ryszard Pawłowski. No mam już swoje lata, oczywiście skończyłem siedemdziesiąt tam ileś lat. Wciąż, no jestem aktywny, dzięki Bogu. No i tak. I jak zaczynałem? Po prostu… ja wywodzę się, całe swoje dzieciństwo spędziłem przynajmniej do zakończenia szkoły podstawowej w Rypinie. To jest no warmińsko-mazurskie, czy tam kiedyś, kiedyś to było chyba województwo pomorskie. No w każdym razie, tak się złożyło, że mając czternaście lat z naboru do szkół górniczych trafiłem tutaj na Śląsk. Zamieszkałem w internacie, no i tak jak większość młodych ludzi coś chciałem robić. Zawsze marzyłem o tym, żeby, żeby gdzieś się wydostać poza… na początek, właśnie, poza to nasze małe miasteczko, wtedy, to był chociaż utytułowane, ale, ale miało tylko chyba pięć tysięcy mieszkańców. Teraz chyba ma no nie wiem z kilkanaście, no w każdym razie tam spędziłem to dzieciństwo. No i dla mnie wyrwanie się stamtąd, to było, nie wiem, czy takim marzeniem, ale chciałem się stamtąd wyrwać z tego miasteczka. Troszeczkę, no nie będę ukrywał, że naczytałem się różnych książek przyrodniczych, czy książek takich przygodowych, gdzieś tam o jakiejś Patagonii, o Alasce. No, zawsze marzyłem, marzyłem, żeby, żeby tam się gdzieś znaleźć. No tak jak mówię, no było to wiele, wiele lat temu. No i tak, jak tutaj przyjechałem, no zderzyłem się z rzeczywistością, którą tutaj zastałem. Oczywiście brudny Śląsk, zadymiony, huty, kopalnie, internat. Nie tak sobie to wyobrażałem wszystko. Jacyś mieszkańcy, nie obrażając nikomu, kogo, ale tam często z domów poprawczych. Z nawet no, z domów dziecka, różnie to tutaj było. No i się musiałem jakoś z tym zmierzyć. Tak mi się wydawało, byłem pewnie, wrażliwy i, i starałem się każdą chwilę spędzać poza internatem. No. Wypatrzyłem, że istnieje coś takiego jak Pałac Młodzieży w Katowicach, więc zacząłem chodzić, na początek jakieś to było strzelanie, no później jakieś to było zapasy, boks. Tak mierzyłem, że cokolwiek robić, jakieś zajęcia. No później się… najbardziej mnie zainteresowało judo. No i tym się później zajmowałem przez całe sześć lat, tak już krótko mówiąc, nawet byłem wicemistrzem województwa katowickiego. No ale też w międzyczasie, no będąc w tym internacie w Zasadniczej Szkole Górniczej, no coś chciałem jeszcze robić innego, więc chodziłem na jakieś kółko szachowe na, na, na coś. Szukałem jakiegoś miejsca dla siebie. No oczywiście, niewiele tam się trzeba było uczyć. Wiadomo. No ale, ale w końcu po skończeniu tej Zasadniczej Szkoły, trafiłem do technikum górniczego już na wydziale elektrycznym. W Dąbrowie Górniczej słynna „Sztygarka”. No i potem zacząłem pracę również na kopalni. No i to tak było, że jako niby w zakładzie elektrycznym, w oddziale elektrycznym, natomiast różnie jako młodzi ludzie, to różne prace transportowe, coś, coś robiliśmy, więc tak zjeżdżałem, zjeżdżałem na dół, no ale jednocześnie coś, coś robiłem. Chodziłem na treningi. No ale troszeczkę mi brakowało tego, że to jednak może bym skończył jakąś szkołę, lepsze, lepsze wykształcenie. No i zadecydowałem, że pójdę na Politechnikę Gliwicką, Wydział Elektryczny na Politechnice Gliwickiej. Studia wieczorowe, bo nie ukrywam, że na nic innego nie stać by mnie było finansowo. Jako że mówię, sam tutaj na Śląsku byłem. No i tak godziłem pracę na dole, wyjazdy, troszkę wcześniejsze dojazdy na politechnikę i powroty, więc wtedy musiałem, między innymi musiałem zrezygnować z tego zawodowego, wyczynowego już wtedy treningu w judo. No ale coś, coś, chciałem, chciałem jednocześnie robić. No i trafiłem akurat do Klubu Speleologicznego w Katowicach. No wtedy pamiętam Maniuś Czepiel czy Zbyszek Rysiecki tutaj byli blisko, właśnie blisko nawet naszego internatu, w Domu Kultury, tam się spotykaliśmy i to był Klub Speleologiczny. No i tak mnie bardzo, bardzo mnie serdecznie przygarnęli. Wyjeżdżałem właściwie każdy, każdy weekend wyjeżdżaliśmy gdzieś tam w jaskinie Jury Krakowsko-Częstochowskiej, później oczywiście również w jaskinie tatrzańskie, ale również gdzieś zagraniczne. No i nie ukrywam, że miałem przygotowanie dosyć dobre fizyczne, więc łatwiej mi to przychodziło. Wszystko, więc mogłem się. Byłem angażowany w tych takich wyjazdach zaangażowanych, czy wejściach do różnych, do różnych jaskiń, a jedynie wiadomo było tego wiele, wiele, wiele tych jaskiń, a muszę się jedynie pochwalić, że bo niewielu ludzi wie o tym, ale między innymi z Jurkiem Kukuczką, którego znałem. Co prawda Jurek był w HKT, też w Klubie Wysokogórskim, ale, ale że na jednej z wypraw, były to wyprawy łączone, zdobyliśmy system Jaskini Wielkiej Śnieżnej, czyli to było… Jaskinia Śnieżna i nad kotliny… połączenie i to w sumie siedemset siedemdziesiąt metrów, czyli najgłębsza jaskinia. No i tak się złożyło, że akurat właśnie z Jurkiem Kukuczką w dwójkę nam się udało dotrzeć na dno. Byliśmy jedynymi. No ale oczywiście był zespół wspomagający, no ale to tak było. No Jurka znałem po prostu na początek nie byliśmy partnerami. Jurek robił co innego, ja miałem swoje zajęcia, jakieś tam ćwiczenia, jakieś… właśnie gdzieś tam techniczne takie wybierałem zawody… czy, czy, czy pasje chodzenie gdzieś tam na tenis, no wszystkiego tak po trochu. Natomiast bardzo mi się spodobało jednocześnie, gdzie chodziliśmy po jaskiniach, również wyjeżdżaliśmy w skałki. Więc przychodziło mi to dosyć łatwo. Tak jak mówię, miałem przygotowanie fizyczne dosyć dobre, więc najpierw skałki. Później to oczywiście Tatry, później też jak mnie zauważono i to z klubu i później z Polskiego Związku Alpinizmu, więc zacząłem wyjeżdżać na wyjazdy takie, no dla wyróżniających się tych młodych, czyli to były Alpy, był to Kaukaz. Polski Związek Alpinizmu typował, czyli komisja sportowa. Tych takich młodych, dobrze się zapowiadających. No i ja miałem szczęście, że się załapywałem na takie wyjazdy, co było dla mnie niesamowite dlatego, że… że no, miałem szansę bycia z tymi najlepszymi, czy wyróżniającymi się, jednocześnie no realizowałem te swoje marzenia… wybywania jak najczęściej poza ten zadymiony Śląsk, tak jak powiedziałem, wyrwania się z tego, z internatu, z tego hotelu robotniczego. No i to mnie niesamowicie wciągnęło. I po jakimś czasie również tak było, że, również tutaj miałem dużo szczęścia, że ktoś mnie zauważył, po prostu ludzie, którzy, którzy byli z nami na wymianie z Klubem Wysokogórskim, a Brytyjczycy, my byliśmy tam u nich w Szkocji się wspinaliśmy w Ben Nevis, taki utytułowany rejon. To było zimowe wspinanie. Oni przyjechali tutaj do, do Polski też, ich zabraliśmy w Tatry. No i później oni też zauważyli, że jednym z takich wyróżniających się to właśnie ja jestem i zaproponowali mi prowadzenie wypraw różnych. No były to wyprawy, jak się później okazało, właściwie na wszystkie kontynenty, bo to i na Denali, czyli tam na Alasce i w Karakorum, i zarówno w Alpy, ale również w Himalaje. Więc ja to godziłem to, że miałem szansę, no wyjazdy na takie, wyjechać na wyprawę, zrealizować te swoje marzenia. Wiadomo, że to wszystko kosztuje, ale nie dość, że miałem szansę wchodzenia, na, na, na te tam wymarzone jakieś szczyty, to również dostawałem za to pieniądze i to były pieniądze. Wiadomo, że troszeczkę lepsze niż wtedy żeśmy zarabiali tutaj w Polsce. Więc ja jednocześnie jak skończyłem politechnikę, ten wydział wieczorowy, ale, ale zostałem inżynierem elektroenergetykiem, miałem już przepracowane piętnaście lat na kopalni. Więc, oczywiście podziękowałem za pracę, ja rezygnuję z pracy na kopalni. To było dla wszystkich tam było to szokiem. No bo jak? Olbrzymie pieniądze wtedy na kopalnię jakieś tam stanowiska, które mi proponowała, a ja nagle rezygnuję. No a co pan będzie robił? No mówię, no, będę w góry ludzi prowadził. I to mnie bawi i mogę, mogę być tym, tym, tym to mogę to realizować. No trudno im było w to w ogóle uwierzyć, no ale tak postanowiłem. Zacząłem najpierw prowadzić te, te wyprawy dla firm zachodnich. No i tak, tak, tak po kolei to było, że, w czasach swojej młodości, to nie marzyłem ani nawet o tym nie myślałem, że tam kiedyś wejdę na Mount Everest, czy, czy gdziekolwiek, bo nawet wtedy były to olbrzymie pieniądze. Ale po jakimś czasie, właśnie te, te brytyjskie agencje czy później, nawet amerykańska, zaproponowały mi, żebym był jednym z przewodników, którzy między innymi poprowadzą wyprawę na Mount Everest. No to było dla mnie coś niesamowitego, chociaż wcześniej nigdy nie myślałem o Mount Evereście, ale nawet jak już miałem dokonania w różnych górach świata, ja raczej technicznie się sprawdzałem w takich wspinaczkach, czy to zimowych w Tatrach, czy w Alpach czy później w Patagonii. To, to, to również jak byłem gdzieś zapraszany, jakieś prezentacje, czy jacyś dziennikarze „No panie Ryszardzie, a kiedy pan wejdzie w końcu na ten Mount Everest?”. No nie każdy sobie zdawał sprawę, jakie to olbrzymie pieniądze, prawda, ja wtedy właściwie, no nic nie miałem żadnych pieniędzy, które by, by… I żeby, miał szansę na jakikolwiek z tych dużych wyjazdów, bo, bo tutaj tylko powiem, że rok dziewięćdziesiąty czwarty, kiedy byłem po raz pierwszy zaproszony na taką wyprawę, to każdy z uczestników wpłacał sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów. To dla mnie, no niewyobrażalna była suma. Była to wyprawa prowadzona przez agencję amerykańską. No ale zgodziłem się na to. Miałem swoje obowiązki, żeby… byłem jednym z przewodników, byli też tam Szerpowie, mieliśmy tam wszelkie, wszelkie udogodnienia, ale w końcu zarówno ja, z dwójką klientów, których miałem pod opieką, wszedłem na szczyt, nawet miałem kamerę, no i to było coś niesamowitego, bo nie dość, że, że wszedłem na szczyt, to jeszcze dostałem za to jakieś pieniądze. Więc to mi się podobało. Po prostu realizowałem swoje marzenia jednocześnie, no, miałem jakąś tutaj podstawę materialną, że mogłem za coś żyć. No i później tak się zaczęło, że przeplatałem jakieś swoje ambicje, takie sportowe realizowałem, wyjeżdżając właśnie, czy to w Alpy, czy, czy to do Patagonii, czy to Yosemity, czy to nawet Nowa Zelandia, czy inne jeszcze kontynenty. Taką przeplatałem z pracą, taką przewodnicką. No żeby, żebym z czegoś mógł egzystować, no bo wiadomo, że, że później też, no jak, jak każdy, no, miałem żonę, dziecko, najpierw syna, później córkę i ten, więc, więc musiałem jakoś zapewnić ten, ten tutaj byt materialny. Udawało mi się to godzić jakoś, a jednocześnie właśnie miałem te swoje… spełniałem ambicje. No, nie było to może tak, że, że tutaj może, bo pewnie wrócimy do tego, że w naszym klubie znałem Jurka Kukuczkę, chociaż tak jak odpowiem byłem tylko na dwóch, czy na trzech wyprawach byliśmy partnerami, bo Jurek realizował coś innego. Po prostu jego ambicją było zdobycie Korony Himalajów i Karakorum. Wtedy była to właśnie głośna sprawa, rywalizacja z Reinholdem Messnerem, który też chciał być pierwszym człowiekiem, który to zdobędzie. No ale ja realizowałem te swoje cele tam, gdzie miałem możliwość wyjazdu, no jednocześnie właśnie prowadząc te, te wyprawy komercyjne. No i to tak było, że no wielokrotnie na niektóre szczyty wchodziłem. No ktoś spyta, no czy nie było to, to dla ciebie jakieś nudne, ale, ale mówię, no, ja, ja łączyłem tą… taką rzeczywistość, znaczy pogodzenie jakichś środków finansowych z moją pasją. I to mi się przez wiele, wiele lat udawało to to prowadzić. No i cóż, ale jako że… wiadomo, to wszystko się zaczęło, jak teraz licząc ponad pięćdziesiąt lat temu, więc w ciągu tych pięćdziesięciu lat bardzo dużo się wydarzyło. No tutaj tak tylko powiem ogólnie na początek, że byłem ponad, ponad na trzystu różnych wyprawach, to jest to bardzo dużo, się nie chce wierzyć. Na niektórych szczytach po kilka, a nawet po kilkadziesiąt razy, no tutaj każdy, no wyjeżdżasz na przykład na Mount Evereście byłem pięciokrotnie na szczycie. Za każdym razem no kogoś, kogoś wprowadzając, bo, bo tak, żeby tylko jechać i za to zapłacić, to nie byłoby mnie na to stać, ale również były to na przykład ambitne wejścia, jak na przykład rok dziewięćdziesiąty szósty, wejście na K2 od strony chińskiej. No i to tutaj powiem, że K2 zawsze taka była takim marzeniem. Właściwie wtedy każdego chyba himalaisty. A to, że no, wtedy podczas tej wyprawy, oczywiście Krzysiu Wielicki to zorganizował, który też jest… byliśmy z Krzysiem na wielu różnych wyprawach, był wtedy liderem mi zaproponował. Ja się bardzo z tego ucieszyłem, że będę miał szansę wejść na taką piękną, wymarzoną moją górę. No i w końcu to nam się udało. Mało tego, to ze mną ja i Krzysiu weszliśmy bez, bez użycia tlenu. Drogą trudną technicznie, bo, bo filarem północnym, od strony chińskiej. Cała wyprawa trwała pełne trzy miesiące. No ale byłem z tego bardzo dumny i… ale na niektórych szczytach, tak jak powiedziałem, takich powiedzmy, no dla niektórych, może dla mnie mniej ambitnych, ale, ale to była moja praca jako przewodnika, więc wchodziłem po kilkanaście albo kilkadziesiąt razy. Na przykład tutaj przypomnę, że na przykład na takim Elbrusie byłem z czterdzieści razy, na Island Peaku w Himalajach byłem też czterdzieści razy, na przykład na pięknym szczycie... takim, no, trudnym też technicznie, ale przepięknym na Ama Dablam byłem dwadzieścia osiem razy. No, na Aconcagui akurat byłem trzydzieści cztery razy, więc było tego bardzo, bardzo, bardzo dużo. A przy okazji, tak jak mówię, no sam się gdzieś tam realizowałem, bo na przykład na Denali dziesięć razy, więc można by tego wszystkiego wymieniać. I teraz tak, no co, pewnie pewnie tam się dopytamy, czy, czy opowiem o jakichś szczegółach, ale co teraz robię? No teraz wiadomo, mam już swoje lata, no niekoniecznie wyjeżdżam tak, jak to było wcześniej, że nawet po cztery, pięć razy w roku na wyprawy. Natomiast no wciąż mam jakieś ambicje i sprawia mi to dużą przyjemność. Na przykład od jakiegoś czasu realizujemy… no taki projekt zdobycia Wulkanicznej Korony Ziemi, czyli najwyższe wulkany na wszystkich kontynentach. No i muszę powiedzieć, że również to jest taki cel… no może, może tak finansowo-logistyczny… bardzo taki trudny, szczególnie, szczególnie dla mnie, który, który, no takich pieniędzy nie mam, żeby to zrealizować, ale ktoś mnie… no Tomek Bryl taki kolega, który mi kiedyś zaproponował, że czy nie chciałbym w tym wziąć w projekcie udziału, no i zgodziłem się. Tym bardziej, że tak jak mówię, każdy z tych wulkanów jest na innym kontynencie. No dla mnie to jest nie tylko… zresztą w każdych górach i na każdej wyprawie tak było, że nie tylko liczył się na wyjeździe ten szczyt, że takie klepnięcie szczytu, wejście czy, czy wejście jakąś trudną drogą, ale również ta cała otoczka, taka, taka przygodowa. No bo muszę powiedzieć, że wielokrotnie byłem w Indiach, no byliśmy też w Afganistanie, ale każde z tych… krajów typu, typu no, Ameryka Południowa czy Ameryka Północna wiele z tych krajów, czy Ekwador, czy, czy powiedzmy Peru czy Chile, Argentyna to, to dla mnie było niesamowite taką egzotyką, gdzie, gdzie zawsze starałem się łączyć wejście... oczywiście wejście zawsze na szczyt było najważniejsze, natomiast później, jak miałem czas, starałem się jak najdłużej z tego, z tego korzystać i teraz dokończę o tym. Jeżeli by się udało zrealizować, to ten nasz plan, a mamy taki, że w połowie listopada wylatujemy właśnie do Ameryki Południowej, no i byśmy chcieli wejść na ostatni z tych Wulkanicznej Korony Ziemi na Ojos del Salado. No nie jest to trudny szczyt, chociaż wysoki, prawie że siedmiotysięcznik. Ma sześć tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt metrów, ale jeżeli to zrealizujemy, to będziemy pierwszymi Polakami, którym to się udało. No jest to taka satysfakcja trochę, że ambicjonalnie, no, może też. Bo mówię, łączę przyjemne z pożytecznym. Tutaj jeszcze pochwalę się, że na początku tego roku jako pierwsi z Polaków wchodziliśmy na Mount Sidley, czyli najwyższy wulkan na Antarktydzie. No i to też mi się bardzo podobało. Chociaż to było tak, jakby logistycznie, finansowo bardzo wysoka suma, no ale czasami mam takie szczęście, że trafiam na ludzi, którzy mają pieniądze i starają się, jakby, no te pieniądze również część tego, co mają wydać właśnie na jakąś tam swoją pasję, prawda? Zdobycie jakichś gór, żeby, żeby to jakiś ciekawy projekt był. No i ja Jestem takim jakby swoistym aniołem stróżem na tych, na tych wyprawach, że często swoje doświadczenie przenoszę, czy czuwam nad taką wyprawą, bo wiadomo, że czasami no muszą to być przewodnicy tam lokalni. Trzeba to logistycznie przygotować, ale to, to są, to co, to co robię obecnie. I jeszcze tak, że mimo tego, tak jak powiedzieliśmy, że mam już swoje lata, to staram się wciąż, dopóki mogę jakąś aktywność fizyczną wykazywać, bo, bo, bo, to, to mnie bawi, no wiadomo od trzydziestu ponad lat lubię grać w tenisa. Zawodowcem nie jestem, ale byłem na jakichś różnych zgrupowaniach takich amatorskich, ale różnych obozach, to mi się podobało. No również wtedy, wtedy, kiedy mogę, to czasami, nawet ostatnio dwu, trzykrotnie w tygodniu, chodzę na ściankę wspinaczkową. Wiadomo, że nawet w połowie już nie mam tych, tych możliwości, tych wydolności, tej co miałem kiedyś, jako młody, wysportowany chłopak i ten. No ale, ale mnie to cieszy i spotykam się no przy okazji z ludźmi, których znam z klubu, czy, czy takich, którzy mnie tam znają. No i ta moja aktywność. No zauważyłem, że przydaje mi się, że wciąż mnie to cieszy, bawi i wciąż dopóki, dopóki mogę, to będę się starał to realizować. Mnie zaciekawił temat jaskiń czy mógłbyś go w jakiś sposób opowiedzieć więcej? Na przykład o tej Jaskini Śnieżnej? Jak wygląda w ogóle takie odkrywanie jaskiń? Z czym to się wiąże? Do jaskiń to miałem szczęście, że trafiłem od razu na ludzi utytułowanych, którzy no byli, powiedzmy, no, profesjonalistami. W tym sensie na przykład Maniek Czepiel, czy Zbyszek Rysiecki. Oni zajmowali już się jaskiniami od wielu lat. No na przykład, Marian Czepiel był geologiem, no i ja już wszedłem do tego środowiska, jako taki początkujący, ale od razu, od razu się z nimi, jako że byłem wysportowany, dosyć dobrze, przygotowany fizycznie od razu mnie zabierali do tych trudnych jaskiń. Na początek były to jaskinie naszej Jury Krakowsko-Częstochowskiej. A tak jak powiedziałem, ja miałem w soboty i niedziele wolne, bo chciałem jak najmniej przebywać tutaj w tych internatach, w tych później hotelach robotniczych, więc każda propozycja wyjazdu do jaskini, no, podejmowałem to, no i wyjeżdżaliśmy i były to jaskinie, no nie wiem czy, czy komuś to coś, coś mówi, ale na terenie naszej Jury Krakowskiej jest troszkę tych jaskiń, tylko to jaskinie, no mniejsze, takie często trudne technicznie jakieś, jakieś zaciski, jakieś, jakieś zjazdy do tych jaskiń, jakieś tam czołgania się w tym czy, czy przechodzenia przez jakieś wodne zaciski. No ale to, ale mówię to, to, to każdego właściwie w każdy weekend, to, to nam się w każdą sobotę czy tam niedzielę wyjeżdżaliśmy, wtedy, kiedy, kiedy taka była okazja. No i tych jaskiń, no, ja przynajmniej, przynajmniej tak mi się wydaje, byłem co najmniej w pięćdziesięciu różnych jaskiniach. No było to wiele, wiele, wiele lat temu. Natomiast później również każdego roku były organizowane przez ten Klub Speleologiczny takie zgrupowania w Tatrach, gdzie chodziliśmy po jaskiniach tatrzańskich, był to na przykład Bańdzioch, jakaś tam Wysoka, ale na przykład nad kotliny czy system Ptasiej i Lodowej Litworowej też… Lodowej Litworowej nad kotlin, no i było to, to dużo, dużo wtedy. No tak, kiedy miałem okazję, to zawsze tam wyjeżdżałem. Były jeszcze rokrocznie organizowane zawody takie jaskiniowe, że tak powiem, gdzieś tam wchodzenia po drabinkach, jakieś zjazdy, jakieś różne operacje sprzętowe, no i również się w tym w tym udzielałem, więc to było to dla mnie taka, taka duża, duża pasja, no powiem, że bardzo ważne też było to środowisko, bo mimo wszystko jednak to środowisko jaskiniowe jest takie… bardziej takie, no, takie zżyte z sobą, bo, bo zawsze te, te wyjazdy takie bardziej grupowe. No ktoś tam coś przygotowuje, ktoś coś zabezpiecza, ktoś jest w tej grupie szturmowej… I to mnie wtedy wciągało. Natomiast później, jak już zacząłem wyjeżdżać w Tatry, zacząłem wyjeżdżać poza Polskę. To mimo że znałem wielu tych uczestników, tych ludzi, z którymi się wspinałem i powiedzmy w skałkach czy chodziłem po jaskiniach, no to już nie mogłem poświęcać czasu na jaskinie, no bo, bo, bo nie ukrywam, że jednocześnie, no pracowałem, jednocześnie wyjeżdżałem co, co też, na co musiałem brać na przykład urlopy. No już po jaskiniach, już nie miałem czasu, żeby… nie mógłbym wszystkiego pogodzić, więc... więc również z tego zrezygnowałem, również musiałem zrezygnować z tych treningów judo. Życie po prostu. No i tak i teraz, no śledzę to, to, co, to, co robią często ci moi koledzy, chwalą się jakimiś dokonaniami, natomiast już w tym życiu jaskiniowym od wielu lat nie biorę udziału ze względu na, na, na braki czasowe, więc no mówię, to to było wszystko… no czterdzieści pięć, pięćdziesiąt lat temu, co najmniej, więc wracam z sentymentem do tego wszystkiego. Natomiast już aktywnie w tym nie biorę udziału. Jeżeli chodzi o takie wspinanie na powierzchni, no to tutaj. No troszeczkę, mogę więcej poświęcać czasu, dlatego że no, oprócz tego, że miałem te swoje ambicje prywatne zrobienia czegoś czy wyjazdu, no to jednocześnie Jestem przewodnikiem. Jestem również instruktorem alpinizmu, instruktorem taternickim i skałkowym, więc no często godziłem swoją pracę, taką instruktora. No również z tym takim aktywnym spędzaniem czasu w górkach. Czy to były nasze Tatry czy skałki, czy, czy nawet jakieś Dolomity gdzie, gdzie tam szkoliliśmy. No jak później również tak jak wcześniej już mówiliśmy były to te wyjazdy przewodnickie też, też w różnych górach świata, więc tak to na razie się rozwija wciąż. No tutaj podkreślę, że, a chyba mam, mam w końcu szczęście, że mimo różnych w górach przygód, nie zawsze, które, które kończyły się bardzo właśnie pozytywnie i z sukcesem, no to wciąż ta pasja jeszcze we mnie jeszcze jest. Wciąż mi dopisuje zdrowie. No i mam nadzieję, że jeszcze przez jakiś lat to będzie się utrzymywało. Wspominałeś, że chciałeś się wyrwać ze Śląska. Pamiętasz swój pierwszy taki wyjazd zagraniczny? Jakieś góry wysokie? Jakie wrażenie na tobie wywarło? No, chciałem powiedzieć, że tak, że na początek, jeszcze będąc młodym, no, ja czytałem o… O takich na przykład... no, może to były książki podróżnicze, ale, ale o Alasce, o tych ludziach, którzy tam po raz pierwszy byli na Alasce, o Patagonii, ale również też były to książki o tych pierwszych naszych zdobywcach. Na przykład w Nepalu, w Karakorum czy w Nepalu, czy, czy na przykład w Himalajach, to rzeczywiście na początek w głowie miałem te sprawy takie przygodowe, no ale jednym z takich pierwszych wyjazdów, gdzie mi się udało wyjechać, które bardzo mocno pamiętam, i które później powtarzałem często wyjeżdżając samodzielnie, to to były wyjazdy na przykład do Patagonii, gdzie kiedyś wyjechaliśmy z Klubu Wysokogórskiego. Ja muszę powiedzieć, że oprócz jak już przestałem pracować na kopalni, to my mieliśmy taką możliwość w Klubie zdobywania pieniędzy na robotach wysokościowych. To znaczy, no, malowanie różnych tam konstrukcji metalowych, kominów. No były to prace, no niezbyt przyjemne, bardzo ryzykowne, natomiast były to na tamte czasy, były to duże pieniądze, ale mogliśmy to spożytkować na nasze często wyjazdy. Wyjazdy zagraniczne nawet. No i te pierwsze takie wyjazdy to były zorganizowane przez nasz Klub Wysokogórski. No i jednym z takich wyjazdów, które tak pamiętam dobrze, to był, to był wyjazd do Patagonii. Rok osiemdziesiąty szósty. No wtedy było nas kilku tam wyjechało, ale chłopcy nie mieli już, bo tam wiadomo, czasami trzeba bardzo długo czekać na pogodę, więc wyjechali. Ja jako że, tak jak mówię, wciąż młody byłem, ambitny, zostałem, no i zarówno tam z Fulvio Marianim, szwajcarem, jak i z Hiszpanem Pepe się jakoś tam dogadaliśmy na miejscu. No i wszedłem na wtedy wymarzoną moją górę, taką najbardziej taką honorną, ambitną Fitz Roya, no i później też jeszcze na Poincenot, trudna góra, jeszcze tam na Cerro Torre walczyliśmy, ale to, to tak, tak, we mnie no, było to zrealizowanie tego marzenia. Później w Patagonii jeszcze byłem kilkakrotnie. Robiłem w różnych zespołach różne… różne przejścia sportowe robiliśmy, no ale Patagonia to była taka kraina, o której czytałem, ale wywarła na mnie duże wrażenie, że na przykład te kondory, te różne, jakieś dzikie konie. Mówię, to było wiele, wiele lat temu, ale na przykład. Raz nawet spędziłem tam ponad dwa miesiące, gdzie obserwowaliśmy kondory tam nad nami, które, które miały swoje gniazdo, wykluwały się te młode, gdzie, gdzie tam były dzikie konie. Wtedy jeszcze nie było tak zagospodarowanych, nie było schronisk, nie było tych kawiarni tak jak teraz tam… różnych... hacjend. No, po prostu w namiotach mieszkaliśmy. Jedyne co to była taka jedna hacjenda, gdzie można tam było od czasu do czasu coś się napić czy zjeść, natomiast wszystko było w namiotach. I no później coraz to lepiej było każdego roku, no już wyjeżdżałem z zespołami takimi ludźmi, którzy mieli jakieś ambicje sportowe. No, drugą takim rejonem, który… i mógłbym tak z sentymentem do niego wracać. To była Alaska. Też zawsze chciałem się tam znaleźć i po raz pierwszy. Po raz pierwszy też była to wyprawa zorganizowana, gdzie poprowadziłem ludzi z Zachodu. Udało mi się wejść na szczyt. Później byłem tam wielokrotnie. Czasami wchodziłem nawet w trudnych warunkach samotnie, czasami, bo chciałem na przykład wejść… no dokładnie w dniu swoich urodzin. Czasami było to, że nikogo tam nie było w pobliżu. Ja wchodziłem. Ale byłem tam dziesięciokrotnie na szczycie. No i tak muszę się też pochwalić, że między innymi. Między innymi w wieku już piętnastu lat, jak mój syn miał piętnaście lat, wprowadziłem go, wchodziliśmy wspólnie na szczyt. No na Mount McKinley’a, czyli na Denali. No ale tak było, że Marcin, mając czternaście lat już był ze mną w Karakorum, więc był w jakiś sposób przygotowany i wyjeżdżaliśmy zimą w Tatry. On tam zjeżdżał na snowboardzie, ja gdzieś na nartach, gdzieś tam wchodziliśmy na Świnicę na jakiś Kościelec po prostu miał przygotowanie. No ale też moja żona też była na Denali, więc to jest druga taka góra, którą darzę takim sentymentem, bo wiąże się z tym coś nie tylko moje wejście, ale jakaś historia, no, taka związana z moimi bliskimi, z rodziną, z tym, z tym co pamiętam. No mówię, no, trudno, by wymieniać te wszystkie, moje gdzieś tam przygody, no bo, trudno na przykład wynajdować jakieś historie, bo tak już króciutko, no na przykład z pięćdziesiąt razy byłem w Nepalu, z czterdzieści razy byłem w Pakistanie, tam po czterdzieści razy co najmniej albo więcej w Ameryce Południowej, kilkanaście razy w Ameryce Północnej, więc trudno, trudno to, to nawet, by fragmentarycznie jakoś tam wymieniać to, co robiłem. No i cóż, no. Tak jak powiedziałem, no teraz, teraz no żyję, żyję jakby wspomnieniami. Chciałem powiedzieć, że od czasu do czasu chwalę się tam, będąc na jakichś spotkaniach, jakieś tam książki wydawane. No mam nadzieję, że... no może nie na dniach, ale na tygodniach, bo od dawna Piotr Dróżdż już ma całą kolekcję ileś tam tysięcy slajdów posegregowanych, poopisywanych, różnych ze mną spotkań, wywiadów i ma się ukazać książka „Ryszard Pawłowski. 50 lat w górach”. Na co czekamy, No, mam nadzieję, że po klepnięciu może tej Wulkanicznej Korony Ziemi, będzie to taka ostatnia tam kropeczka, którą nam się uda do tego dołożyć, no ale, ale no... Wciąż, wciąż mówię, wciąż, wciąż jest dla mnie przyjemnością bycie gdzieś, no nie tylko w skałkach, w Tatrach, ale gdziekolwiek. Jako że masz… wspinałeś się faktycznie wszędzie na świecie, to może powiedz, czy czymś się różni wspinanie w różnych rejonach świata, organizowanie takiej wyprawy, czy to jest jakiegoś rodzaju już dla ciebie rutyna, czy może trzeba zwracać uwagę na inne elementy? Z wyjazdami na różne wyprawy na różne kontynenty no jest to różnie. Ja mam to doświadczenie sprzed czterdziestu, pięćdziesięciu lat, gdzie wszystko właściwie organizowaliśmy sobie w kraju. Na przykład cały sprzęt, jedzenie nawet. No i później ta organizacja na miejscu, gdzie w większości na wyprawach tych klubowych czy sportowych, no to sami wynosiliśmy sprzęt do góry. Sami zakładaliśmy liny, rozbijaliśmy namioty w obozach. No i to było, no coś innego, to był taki styl bardziej, bardziej sportowy. Natomiast, tak obserwując w przeciągu tych pięćdziesięciu lat, zmieniło to się diametralnie. Że teraz no wystarczy często mieć pieniądze, wylecieć sobie, czy to do Islamabadu, czy tam jak i w Karakorum, czy do Katmandu w Nepalu. I tam wszystko na miejscu można mieć zorganizowane profesjonalnie przez agencje miejscowe, że nie musimy się martwić o cokolwiek. O namioty, o liny, o sprzęt, o jedzenie. No to wszystko jest. Więc to się diametralnie wszystko zmieniło, natomiast jest tak, że też kto ma rozeznanie to wie, że i właściwie nie ma sezonu martwego w górach, bo inny jest sezon na przykład w Nepalu, czyli w Himalajach, gdzie dwa sezony przedmonsunowy i pomonsunowy, a nawet zimowe można jeszcze do tego dołożyć, Co innego jest na przykład w Karakorum. Sezon taki między tymi sezonie, sezonem wiosennym, a sezonem jesiennym, gdzie tam jest najlepsze warunki, na zdobywanie szczytów. No szczególnie tych szczytów wysokich, siedmio czy ośmiotysięcznych. No co innego jest też w Ameryce Południowej czy Północnej, bo wtedy, kiedy u nas jest zima, to tam zaczyna się lato. Co innego jest też Ameryka Południowa, co innego Ameryka Północna. Jeżeli ktoś zdobywa na przykład Koronę, Koronę Ziemi, to jest na różnych kontynentach i lata czy to do Indonezji czy, czy lata do na przykład na te dwa kontynent. Ameryk, czy lata na Antarktydę. Więc też o każdej porze tam jest inne, inne warunki na zdobywanie tego wszystkiego, więc możliwości no, no, właściwie nieograniczone bycia w górach. Ktoś chce przyjemnościowo się wspinać w skałkach. Jeżeli u nas jest już zimno ponuro, na przykład jest śnieg, no to, a chce się w ciepłym wspinać, to wylatuje sobie do Grecji czy wylatuje do Hiszpanii, czy gdzieś tam w inne w te południowe skałki i tam się wspina, więc rzeczywiście, trudno to... to jest jakby wymieniać i tak, ta nasza pasja czy ta przygoda, no nie ogranicza się porą roku, którą można by sobie tutaj znaleźć. No ja muszę powiedzieć, że tego roku, jak byłem po raz pierwszy na Antarktydzie, co zdobywaliśmy najwyższy tam wulkan Mount Sidley. No tutaj się oczywiście pochwalę przy okazji, że byliśmy pierwszymi Polakami, którym się to nam udało, ale też dla mnie było no niesamowite, chociaż teoretycznie wiedziałem, że przez dwadzieścia cztery godziny tam jest widno, że bez względu na to, czy to jest noc, czy dzień cały czas jest widno. Mało tego, byłem również zaskoczony, że już później w tym miejscu, gdzie byliśmy nie było tam znaku żadnego życia, nie było żadnej roślinki, nie, nie było żadnego zwierzątka, żadnego ptaka, nikt nic. Po prostu rejony, oczywiście na Antarktydzie, gdzie szczególnie w pobliżu już tam lądu, gdzie to życie jest i często wyjeżdżają tam ludzie, którzy później transportowani jakimś samolocikiem, że im się tam czy kolonii jakiś pingwinów, czy morsów, czy kogoś po prostu ich się tam zawozi i jest, te właśnie zwierzęta. Natomiast tam gdzie byliśmy, no nie było najmniejsze, nawet jakiegoś owada. Po prostu… dla mnie, mimo że, że byłem na to teoretycznie przygotowany, to też było takim, takim jakby dużym zaskoczeniem, więc jest ta różnorodność i mówię, dlatego wciąż, jeżeli mam jakąś sposobność wyjazdów do gdzieś takich, w taki rejon atrakcyjny dla mnie, to wciąż jeszcze wyjeżdżam, tak jak powiem na początek, jeżeli to było pięćdziesiąt lat temu, to również atrakcją dla mnie było niesamowitym wyjazdy, takie jak na przykład do Afganistanu, rok siedemdziesiąty siódmy, gdzie spędziliśmy tam prawie trzy miesiące. Zarówno wchodząc na szczyty, co było naszym jakimś takim celem siedmiotysięczne, ale również, no całą tam kulturę, to ta otoczka. No była dla nas niesamowita, po prostu wszystko to barwne, ludzie roześmiani, weseli, piękna muzyka. No i to było, to było dla nas, którzy szczególnie dla ludzi, może dla nas, którzy się wywodziliśmy z tego tutaj ponurego, zadymionego Śląska, wydostawaliśmy, to, to było coś, coś, coś niesamowitego. Tak jakbyśmy się przenieśli do jakiejś krainy z Tysiąca i Jednej Nocy. Czy później no wielokrotnie byliśmy w Indiach, gdzie, gdzie również, no to jest niesamowicie atrakcyjny kraj, szczególnie dla nas również przygodowo. No mówię, za każdym razem, no łączyliśmy to z naszym pobytem w górach. Dla mnie przynajmniej zawsze nadrzędnym celem było zrealizowanie tego górskiego celu. Natomiast wtedy, kiedy tylko miałem czas, żeby pozostać, nie musiałem wracać na siłę do kraju, na przykład do pracy czy akurat rodzina, no to starałem się ten czas jakby najdłużej spędzać właśnie czy to Ameryka Południowa czy Północna czy również Azja. No i zawsze to było, to było takim moim celem, że no często ludzie wypytują jedno, a to zrobiłeś, to zrobiłeś, wymieniają, wymieniają czy pytają o to. No ale może nie każdemu jest to łatwo zrozumieć, że dla mnie to takim celem nadrzędnym to było to odkrywanie również świata, to realizowanie tych moich marzeń, takich z dzieciństwa właśnie, gdzie czytałem w książkach, gdzie gdzieś tam oglądałem i później nagle, przy okazji realizowania tej mojej takiej pasji, czyli wchodzenia na różne góry na różnych kontynentach, to to było to również to zapoznanie się z tym, jak to jest na tych innych kontynentach. I wciąż nawet jak teraz wyjeżdżam, wciąż jest to dla mnie ciekawe spotkanie. Na przykład no niedawno w ubiegłym roku byliśmy Papua Nowa Gwinea. Wchodziliśmy tam na wulkan, ale wszystko to to, co żeśmy tam, gdziekolwiek byli, w jakim rejonie, to było dla mnie, dla nas niesamowicie ciekawe. Tam ileś jest chyba osiemset różnych takich plemion rozrzuconych, każdy nam w innym języku, na każdym miejscu inna kultura. No i dopiero na szczęście, no, po wejściu na wulkan, na ten wulkan, który tam był szliśmy oczywiście tropikalne deszcze, ten, ale udało nam się wejść, ale później to było niesamowite, bo ten czas, który mieliśmy, to wykorzystaliśmy na takie występy tych zespołów różnych, regionalnych, które tam z każdej takiego rejonu, to to inny zespół się prezentował. Po prostu poprzebierani w jakiejś maski odtwarzali te swoje tańce regionalne. Tam ponoć wciąż tak jest, że oni między sobą zbytnio się nawet nie potrafią doga…, nie ma jednego języka, prawda, w każdym rejonie jest tam inna nacja ma swój język, także jeżeli oni się porozumiewają między sobą, to często jest tak, oni to chyba tak nazywali, Pidgin English, że troszeczkę angielski, troszkę portugalski, troszkę ichniejszy. Po prostu tak to jest. Natomiast każdy tam, dalej, dalej jest ta egzotyka. Dalej, dalej utrzymują te swoje tradycje bardzo, bardzo mocno podtrzymują i właśnie takie wyjazdy wciąż dla mnie bardzo ważne i wciąż właśnie swoimi takimi wspomnieniami wracam głównie do tych, do tych… nie tylko do to, że to, że przy okazji udało nam się realizować te wejścia, no często były to wejścia sportowe, liczące się, jako że mówię, no, miałem również okazję wielokrotnie wspinać się z Krzysiem Wielickim czy, czy również częściowo z Jurkiem Kukuczką, czy tam z innymi naszymi utytułowanymi tutaj wspinaczami z klubu naszego wysokogórskiego, no to, to, to wciąż trochę ideą taką nadrzędną, to było to zwiedzanie świata i zaspokajanie tej swojej takiej ciekawości, która została jakby zapoczątkowana podczas właśnie czytania wcześniej tych książek przygodowych i przenoszenia się swoją wyobraźnią w te w te kraje i później skonfrontowanie tego, co kiedyś czytałem w tych książkach a, a z tym co, co wciąż jeszcze jest dla nas bardzo takie, no takie ważne i ciekawe. Tak jakby można powiedzieć, że łączyłeś sportowy aspekt wspinania z taką przygodą, z odkrywaniem świata, jak rozumiem? Zawsze tak było od początku, że to łączyłem i trudno, trudno mi nawet się wypowiadać na ten temat, bo trudno by zrozumieć nawet, że wielu ludzi jest na przykład bardzo dobrych w jednej dziedzinie. Znaczy, mówię tutaj o, to to wspinaczkowe te treści, że ktoś jest bardzo dobry, na przykład we wspinaniu skałkowym, wręcz mistrzem, czy dobry jest, na przykład we wchodzeniu na szczyty jakieś ośmiotysięczne, czy coś, natomiast nie chciałem nigdy być zawężony do jakiejś pasji, że będąc nawet mistrzem w jednej konkurencji, to nie byłoby to dla mnie najważniejsze. Po prostu zawsze dla mnie była ważna również ta otoczka, że tak jak powiedziałem, że po każdym jakimś zrealizowaniu celu, który, który, z którym wyjechaliśmy, to starałem się jak najwięcej skorzystać, no, poznając kulturę, poznając ludzi, no i przeżywając to tam, jak to wszystko wygląda. Tym bardziej że mówię, no wciąż się cofam i ludzie, którzy no już mają swoje lata, to może łatwiej to zrozumieją, że no kiedyś nasz Śląsk wyglądał inaczej. No mówię, a szczególnie dla mnie, gdy, gdzie, gdzie pracowałem przez dziesięć lat, zjeżdżałem pod ziemię, no codziennie, gdzieś o godzinie szóstej wyjeżdżałem, o godzinie tam czternastej, piętnastej, później jako sztygar jeszcze siedziałem. Jakieś narady po tym, no i nagle, no i wiadomo, że to nic ciekawego i jest na tym, czy, czy jeszcze wrócę do tego nic ciekawego w jakimś internacie czy w hotelu robotniczym, czy w jakimś Domu Górnika, po prostu. Stąd pewnie ta moja taka wrażliwość, czy to, to taka chęć tego poznawania tego, tego świata, takiego właśnie kolorowego, innego. No wciąż była od najmłodszych lat, no i na szczęście wciąż to jeszcze nie pozostało. Może o tym, że zająłeś się wyprawami komercyjnymi. To jest duża odpowiedzialność na takich górach, jak sobie z tym radzisz? Ja, kiedy zacząłem prowadzić wyprawy, tak zwane te wyprawy komercyjne, chociaż to różnie jest rozumiane, bo ja również prowadziłem bardzo dużo wypraw takich, gdzie uczestnikami byli moi koledzy, którzy wiedziałem, że się dobrze wspinają, natomiast ja byłem takim organizatorem, dlatego że na przykład znałem już jakiś rejon, miałem układy różne, na przykład czy to w Nepalu, czy w Ameryce Południowej. Czasami byłem już tam wcześniej z różnymi innymi ludźmi. No i również prowadziłem mnóstwo wypraw zarówno dla ludzi takich początkujących, jak i dla ludzi takich, którzy no mieli doświadczenie, a byli często moimi kolegami, czyli trudno ich nawet nazwać, trudno, nawet w tym przypadku nazwać, że to była wyprawa komercyjna, chociaż wiadomo, że ja to wszystko organizowałem. Jakoś tam te płatności żeśmy ustalali. Natomiast no, czy jest jakaś odpowiedzialność za to, czy ryzyko. No jest na pewno, jako że jeżeli jestem na przykład instruktorem alpinizmu, czy to również jest ta moja odpowiedzialność za to, jak ja to prowadzę, wiadomo, że trzeba tak to poprowadzić, żeby nie było wypadków jakichś czasami wypadków, na przykład nawet trudnych, to trzeba mieć jakąś wyobraźnię. Natomiast w różnych górach często na takie wyprawy, na wyprawy zorganizowane, trafiają ludzie, którzy czasami nie mają doświadczenia dużego, no i ja muszę wcześniej również wysondować, jakie oni mają doświadczenie. Jeżeli ktoś mi proponuje jakieś jakiś wyjazd, no nie wiem, na Alaskę czy, czy do Patagonii, czy w Karakorum, czy w Himalaje. Wymienia tam jakiś szczyt, na który chciałby wejść, no to, to ja na początek sprawdzam jego doświadczenie, mówię, słuchaj, no, gdzie byłeś, czy jakie masz doświadczenie, czy gdziekolwiek wspinałeś się, no, no nie wiem w Tatrach, w Alpach, czy wchodziłeś na jakiś szczyt, który ma pięć tysięcy metrów, bo to jest różnica. Po prostu wiem, że tacy ludzie nie mają zbytniej wyobraźni, po prostu nie mają doświadczenia. I bardzo często, znaczy od jakiegoś czasu, właściwie robię tak, że zawsze zatrudniamy ludzi, którzy przewodników często lokalnych, którzy są, ja jestem na przykład organizatorem, jestem jednym z przewodników, natomiast już na miejscu mam ludzi, którzy mi w tym pomagają. No wiadomo, że organizacyjnie to muszą być agencje, które tam działają na miejscu, że jest łatwość w otrzymaniu pozwolenia, czy no przemieszczaniu się, czy później zorganizowaniu bazy wyprawowej, gdzie musi być kucharz, gdzie często na wyprawach również potrzebni do tego Szerpowie, którzy to będą wykonywa, na przykład zakładanie lin. No ale musi być jakaś pomoc, jeżeli to jest duża wyprawa, na przykład najlepiej mieć również w zespole lekarza, który w razie czegoś nieprzewidzianego po prostu no zapewni opiekę, żeby się nie wydarzyło. Ja… nie no, prowadząc setki wypraw na dużo rzeczy zwracam uwagę wcześniej. Często spotykam się z takimi ludźmi. Robię z nimi wywiad. Sprawdzam sprzęt, jaki mają na tam już z sobą zabierają, no ale zawsze staram się też zabezpieczyć, biorąc lokalnych na przykład przewodników, którzy są, no w razie czego potrafią się z kimś tam dogadać z agencją, ale również, tak jak na przykład często przy wyjeździe na Aconcaguę ostatnio prawie zawsze miałem zarówno lokalnego przewodnika, który mi pomaga w tym wszystkim, bo jeżeli idzie grupa trzech, czterech, pięciu a nawet tam dziesięciu osób, no to jest to różnie. Jedni lepiej przygotowani, jedni mniej. Ktoś na przykład w międzyczasie źle się poczuje, no to trudno całą grupę zawrócić. No tylko wtedy to trzeba mieć dodatkowego człowieka, na przykład coś takiego, ja to nazywam guide assistant, który no na przykład sprowadzi tego człowieka w bezpieczne miejsce, a my dalej idziemy, również zorganizowani do góry. Więc no jest dużo, dużo tych rzeczy, na które należy zwracać uwagę, ale tutaj akurat no przydaje się doświadczenie, które zdobyłem na początek na swoich wyprawach sportowych. Później na wyprawach na tych, których, no, ja prowadziłem dla wypraw zachodnich, a było takich dziesiątki takich wypraw, i później, jak już zacząłem prowadzić własną działalność Agencję Górską Patagonia, to to doświadczenie zarówno wyprawowe, jak i to przewodnickie, no również przenoszę tutaj na, już na te wyprawy, które prowadzę, no bo, mówię, czasami byłem w takich wyprawach, że no na przykład wyprawa amerykańska, tak jak powiedziałem, rok ten osiemdziesiąty… dziewięćdziesiąty piąty na Mount Evereście, no to tam oprócz mnie było kilku Szerpów, było również, byli przewodnicy, bo tak jak powiedziałem, każdy z tych uczestników wpłacał sześćdziesiąt czt… sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Więc no, oni tam mieli, wszystko musieli mieć zabezpieczone, prawda. Czy w pierwszym obozie, czy w drugim, ale również i tlen, i medycynę, i kogoś, co w razie czego, no bo były takie, ktoś się tam odmrozi, trzeba go było sprowadzić, trzeba było logistykę opracować. No jest tego dużo. Ja podejmowałem to ryzyko. No na szczęście na moich wyprawach, wyprawach przewodnickich powiem, no nie było jakichś śmiertelnych wypadków, odpukać, na szczęście. Zdarzały się… Zdarzały się jakieś takie przypadki, że ktoś chorował, trzeba go było sprowadzić i udzielić pomocy medycznej. To się zdarzało, natomiast, to moje doświadczenie wyprawowe, no wiadomo było, że nawet z naszego klubu były wyprawy śmiertelne. Na niektórych wyprawach, bo to tak było, tak było prowadzone, więc miałem to doświadczenie i ten taki dystans, że co innego jest odpowiedzialność na własny rachunek, gdzie na przykład jedzie wyprawa i każdy jest odpowiedzialny za siebie, ale działam w zespole, ale każdy za siebie. Natomiast z dużym dystansem i z dużą odpowiedzialnością trzeba podchodzić do takiej wyprawy przewodnickiej, zorganizowanej, która jest no dla amatorów, bo wiem, że, szczególnie obecnie, każdy wypadek albo przypadek, który się tam wydarzy, no jest roztrząsany w sposób przez media taki, że lepiej tego nie, nie, nie przechodzić, po prostu zanim człowiek wróci nawet do kraju, a miałby szansę się wytłumaczyć, to to już jest na różne sposoby roztrząsane. Także, tak jak powiedziałem, obecnie z dużą, z dużą taką dozą ostrożności podchodzę szczególnie do bezpieczeństwa uczestników. To jest dla mnie najważniejsze, że pieniądze czy cokolwiek schodzi na dalszy plan, po prostu jest dla mnie najważniejsze bezpieczeństwo i dlatego, no staram się tych z tymi ludźmi rozmawiać. Staram się mieć nad nimi kontrolę, a jeżeli na kogoś jestem, jeszcze nie mam pewności, to oni dostają takiego swoistego anioła stróża. Na przykład dodatkowego przewodnika lokalnego, no, który, który no cały czas trzyma pieczę nad tym człowiekiem. Wszedłeś na jedenaście szczytów ośmiotysięcznych, czy wspinałeś się z myślą o zdobyciu całej korony? Czy tak bez tej myśli? Z Koroną Himalajów i Karakorum, to było tak, może niewiele ludzi, to przekona to, co mówię, ale na początek w ogóle mi na tym nie zależało, na zdobywaniu nawet szczytów ośmiotysięcznych. No nie ukrywam, że troszeczkę byłem, no może nie wkurzony, ale tymi pytaniami, Panie Ryśku, a kiedy pan w końcu na ten Everest wejdzie, wiedziałem, że różni ludzie wchodzą na ten Everest, natomiast wtedy mogłem już sobie na to pozwolić, bo tak jak mówiłem jakieś ktoś tam środki finansowe wyłożył, ale już miałem doświadczenie, że w roku osiemdziesiątym czwartym wchodziłem na przykład na Broad Peak, no później jeszcze dziewięćdziesiąty pierwszy na Annapurnę, no i to trudną drogą wchodziliśmy, dziewięćdziesiąty trzeci na Nanga Parbat, więc już tam miałem jakieś doświadczenie i wiedziałem, o co chodzi. No mogłem kolekcjonować Koronę Himalajów i Karakorum. Natomiast, no ja mówiłem, to nie było dla mnie takie ważne. Bawiło mnie zdobywanie szczytów, wchodzenie tam, ta cała otoczka tego wszystkiego, natomiast, jak chciałem, to w takim czystym stylu, jakby robić bez użycia tlenu, bez, bez tych Szerpów, bez tych lin poręczowych. I teraz powiem tak, to, co może nie każdy o tym wie, że na przykład niektórzy starają się porównywać czy Jurka Kukuczkę, czy Reinholda Messnera, czy Krzysia Wielickiego z tym co się dzieje teraz. No, po prostu trudno mi wytłumaczyć, że to w ogóle trudno jest porównać, bo weźmy sobie no, choćby przykład Reinholda Messnera, który wiadomo, no uznawany jest wciąż za najlepszego takiego himalaistę świata, najbardziej utytułowanego, a zdobywał swoją Koronę Himalajów i Karakorum przez szesnaście lat, prawda. Mimo że tam miał różne środki do tego finansowe. No, Jurek Kukuczka, który włączył się do tej rywalizacji, chociaż bardzo późno z Reinholdem Messnerem, zdobywał prawie siedem lat te swoje szczyty, mimo że pomagali mu różni tutaj ludzie, różne zespoły, różne wyprawy i to, i to trwało, i wtedy rzeczywiście to było to duże osiągnięcie, wszyscy oczywiście żeśmy trzymali za Jurka tutaj trzymaliśmy kciuki, żeby to zdobył, czy później Krzysiu Wielicki zdobył, czy Piotr Pustelnik, ale później to było za każdym razem zdobywane w takim stylu, innym niż mój styl wymarzony. Więc od jakiegoś czasu sobie powiedziałem, no co to dla ma dla mnie za sens, będę przyspieszał gdzieś tam na tle nie wchodził i uważałem, że to nie jest godny styl tego jakby, no zdobywania tego szczytu i nie ma się co tym chwalić, bo taką Koronę Himalajów i Karakorum zrobiło tam już kilkadziesiąt, czy tam… co najmniej, no, może setki już tam ludzi na całym świecie. Wtedy jeszcze wymieniano nawet szczyty. No tutaj musiałem użyć tlenu czy coś. A teraz już się nic nie mówi i raczej by trzeba wymieniać szczyty gdzie się nie użyło tlenu. No i tutaj, tak, no na przykład, tutaj już mówiliśmy o tych, o tych, tych tym pościgiem, za Koroną Himalajów i Karakorum, ale nie wszyscy wiedzą, że na przykład taka jedna z pań chyba… tak, Harila [Kristin], chyba Norweżka. Ona zdobyła Koronę Himalajów i Karakorum chyba w dwa miesiące. Z Szerpą to robiła, no i proszę sobie wyobrazić, no dystans niesamowity, ktoś zdobywa czternaście szczytów w dwa miesiące. I tak na przykład jest rekord Guinnessa zdobyty tylko no, no, nieporównywalny absolutnie z tym, co kiedyś był, był zamiar tych ludzi, kiedy, kiedyś to robili. Wiadomo, że tam to trzeba przemieszczać helikopterami, gdzie idzie grupa Szerpów z jedną tam uczestniczką, czy z uczestnikami. Gdzie korzysta się z tlenu czasami od sześciu tysięcy albo jeszcze niżej od podstawy i gdzie porozwieszane liny. No i jak to porównywać? No ja oczywiście to mówię jako ciekawostkę. A jak na przykład kiedyś, no cała wyprawa gdzieś tam trwała dwa miesiące czy więcej, żeby jeden szczyt zdobywać. Natomiast… i wejście trwało na przykład kilka dni, później, czasami jeden dzień, gdzieś tam z użyciem tlenu, a teraz słucham o takich przypadkach chyba w tym roku nawet, że ktoś wchodzi w ciągu, od podstawy w ciągu jedenastu godzin. No to francuska akurat wyprawa na szczyt K2, bez użycia tlenu i później skacze na paralotni z tego, czy, czy na przykład tak jak w ubiegłym roku byłem pod Broad Peakiem. Kolega, koleś, tak, przepraszam mówię koleś, ale uczestnik wyprawy chyba też francuskiej, wchodzi bez użycia tlenu, od podstawy w siedem i pół godziny i później na jednokilogramowym parapencie, chyba, skacze do podstawy. No i jak tutaj wytłumaczyć tym ludziom? No jakie jest porównanie, prawda? Między tym co było kiedyś robione, co jest dalej przez kogoś realizowane, a tymi wyczynami, które rzeczywiście na takim na… na takim topie światowym? I ja o tym wiem, że często, no bo, ktoś na spotkaniu, no wiadomo, że to dla normalnego człowieka jest dokonaniem każde wejście na szczyt, jakąś trudną drogą sześciotysięczną czy siedmiotysięczną, czy wejście na szczyt ośmiotysięczny na tlenie, to jest wydarzeniem, prawda. Natomiast no ja do tego inaczej podchodzę. Nie lekceważę tego i mówię, że teraz na przykład nasza koleżanka Samoćko zdobyła jako pierwsza Polka, prawda, Koronę Himalajów i Karakorum. I tak, i powiem, jeżeli mnie pytają, to mówię, no jest to dokonanie, jest to olbrzymia satysfakcja dla niej i wszyscy o tym wiemy, ja jej tego gratuluję. No natomiast jak mnie pytają. No… No jakie to jest porównanie? No mówię no, ja nie potrafię tego porównywać. Czy co to ma za sens porównywanie z tym, co robił Messner czy Kukuczka, czy jak to chciała robić Wanda Rutkiewicz. Po prostu… no szacunek dla tej dziewczyny, że zdobyła. Ja to potrafię docenić. Natomiast no ludzie… normalni, przeciętni, nie obrażając nikogo, ale nie, nie mają żadnego rozeznania. Styl robienia tego. Ja nawet nie staram się komukolwiek to tłumaczyć, bo co innego jest wejście na szczyt, nie wiem jakiej, po poręczy, które jest od pierwszego metra do samego wierzchołka na tlenie, a co innego wchodzi na ten sam szczyt trudną drogą, bez otoczki Szerpów, bez tlenu, bez lin poręczowych, No to nieporównywalne dokonania. No i dla mnie, dla mnie to jest, no coraz trudniejsze do tłumaczenia. Nawet chyba nie ma sensu. Jedyne co, to, to mogę powiedzieć, że czasami zgadzam się na spotkania jakieś z ludźmi i widzę, że dla wielu ludzi, to jest ważne, to co robimy, to co robiliśmy. Bo nie każdy ma szansę bycia w tych górach. Dla nich jest to, jest to bardzo ciekawe. Każdy wyjazd powiedzmy w takie szczególnie atrakcyjne rejony, właśnie jak Ameryka Południowa, Północna, Karakorum, Himalaje, bo dla nich to jest czasami marzenie życia, którego no nie mają szans zrealizować. I to jest ciekawe. I dlatego, jeżeli zgadzam się na spotkanie z tymi ludźmi, to też staram się opowiedzieć to w jakiś sposób ciekawie, no. Zaprezentować jakieś zdjęcia, pokazać slajdy, bo wiem, że ci ludzie przychodzą i jest to dla nich, no, no, jako ciekawostka. Szczególnie dla ludzi też, którzy mają już swoje lata, to jakby, no, ta wyobraźnia, zobaczenie tego jest, jest to dużym przeżyciem. Natomiast obecnie no wiemy, że to wszystko się ułatwiło, że jeżeli ktoś wymarzy sobie Himalaje, no to nietrudno te pieniądze nawet sobie odłożyć i chociaż raz nam tam się przemieścić. No i to jest łatwiej nawet realizować te marzenia. No natomiast mówię, no to, co się zmieniło w ciągu tych ponad pięćdziesięciu lat, gdzie mam właśnie szczęście bycia w tych różnych rejonach, zmieniło się diametralnie i coraz, coraz trudniej mi porównywać jest to, co było z tym, co już jest. Oczywiście z tego… w tym przypadku, że wciąż jednak się interesuje, co się dzieje w górach, to ja to wiem, ale trudno mi to przekazać, porównywać w jakiś taki sposób przystępny dla ludzi, bo media też, które to przekazują, też nie mają rozeznania, nie. Po prostu chcą w sposób jak najbardziej sensacyjny to przekazać i tak, żeby to to dla wszystkich było, no jak najbardziej, no nie wiem, egzotyczne, ciekawe. No i tak to się odbywa. Jedna sprawa to zmiany we wspinaczce, w stylu, inne podejście, a druga sprawa to w ogóle zmiany systemowe, zmiany polityczne, trudność z jaką w ogóle wyjechać z kraju, to wszystko się… sprzęt dostępny, jego waga. Jest tyle rzeczy, które można wymienić, które się zmieniły, że to naprawdę trudno właśnie ogarnąć. Sprzęt. Podczas no tej mojej takiej aktywności górskiej, no, zmienił się diametralnie. No, wiem, że już dla nas wtedy ma początek buty plastikowe, to już były wielkim, takim no udogodnieniem. Wiadomo, że nie, nie przemakały, nie namakały. I to było udogodnieniem. Ale później coraz bardziej to się zmieniało, coraz doskonalsze buty, nawet podgrzewane, to wszystko. No, również sprzęt taki osobisty, te ubiory różne, które my kiedyś tutaj jakieś anoraki szyliśmy, czy różne polary, czy coś, były to w takich… robione w sposób nawet, jakiś przez uczestników szyte to było robione, czy jakieś raki czekany wyrabiane sposobem takim chałupniczym. No to były te lata początków, gdzie zaczynałem się wspinać. Natomiast teraz to jest. No to jest niewyobrażalne, no również cała łączność. No, kiedyś tak było, że byliśmy w górach, nawet nasze wyprawy pamiętam te zimowe, pierwsze gdzieś tam w Karakorum czy w Himalaje, to były na tej zasadzie, że wyjeżdżaliśmy i różnie to było. No, wydawało się, że jest pogoda, idziemy do góry. Okazało się, że po dwóch dniach się pogoda załamała, schodzimy, zeszliśmy. W bazie odpoczniemy, nagle się zrobiła pogoda, a później już nie było tego. No teraz… Nawet prognozy bardzo precyzyjne, że z wyprzedzeniem na przykład dwutygodniowym można przewidzieć, jaki prąd przychodzi, jakie wiatry będą. Można mieć codzienne nawet prognozy pogody w bazie zamówione sobie jakoś tam przez łączność. No i to jest niesamowite udogodnienie w tym wszystkim. Czyli zdobywanie tych szczytów, czy realizowanie tych swoich marzeń, no stało się bardziej takie dostępne. Nie ukrywam, że łatwiejsze, tylko jeżeli mnie pytają, co ja cenię, to to mówię, no, dla mnie, to jest, to jest łatwe, łatwe porównanie tego, co było teraz, co, co było kiedyś, co jest ważnego, jak się teraz dzieje i wystarczy zobaczyć czy sprawdzić za co przyznawane rokrocznie te nagrody Złotego Czekana. Czyli przez międzynarodowe takie jury, które jest z najlepszych wspinaczy doświadczonych to przyznaję. I te wyróżnienia przyznawane są, właśnie nie za któreś tam wejście na szczyt ośmiotysięczny, czy za jakąś wyprawę, tylko przyznawane jest za to najlepiej, że jeżeli to jest nowa droga, w rejonie takim, w którym wręcz nie ma ludzi, albo w którym nie było wejść, przejść. Najczęściej również to powinna być trudna droga w samodzielnym zespole jakimś, gdzie trudno na zawołanie zamówić sobie helikopter czy nawet, no często jest tak, że taki zespół wyjeżdża sam, czy gdzieś podchodzi przez kilka dni do jakiejś doliny, która w ogóle nie jest zamieszkana. Sam realizuje ten swój cel, jakieś wejście trudną drogą i sam później dba o swoje bezpieczeństwo. Czyli jeżeli się coś wydarzy, to musi się z tym liczyć, że no, jest duża trudność, że ktoś im w tym pomoże. No i takie dokonania są… najbardziej doceniane każdego roku właśnie za to przyznawane te nagrody Złotego Czekana. To się dzieje rokrocznie. No i coś takiego, to jest tak zwany styl sportowy, który jest no, nieosiągalny dla większości, absolutnie zdecydowanej większości, no nawet tych ludzi, którzy się interesują górami, po prostu tylko dla takiego no, no bardzo, bardzo ograniczonego kręgu ludzi doświadczonych i bardzo zdeterminowanych, wytrenowanych, no i jeszcze mających no niesamowite ambicje, właśnie na zrobienie czegoś, czegoś nowego, czegoś takiego, którego nikt wcześniej przed nimi nie zrobił. Jeszcze takie pytanie, które zawsze zadaję. Jak poznałeś Jurka Kukuczkę? Bo znaliście się długo? Przepraszam, jak co? Jak poznałeś Jurka Kukuczkę? Z Jurkiem Kukuczką, którego wszyscy kojarzą, że Jurek był z tego samego Klubu co my, czyli chcę tutaj wymienić, że członkami naszego wciąż Klubu, to jest na przykład i Krzysiu Wielicki, no i Janusz Majer, ale również tacy jak Artur Hajzer. To, to po prostu wszyscy znają tych ludzi, że wywodzą się z naszego Klubu. Natomiast kiedyś to tak było, że jeszcze to nie był Klub Wysokogórski, tylko Jurek, na przykład Jurek Kukuczka działał w klubie HKT, czyli Harcerski Klub Taternicki. Był jeszcze Alpinistyczny Klub Akademicki, do którego ja też należałem. Często było to, przynależność do różnych klubów jednocześnie do speleo… do Klubu Speleologicznego należałem. Później w Klubie Akademickim, później powstał z tego Klub Wysokogórski i często to się przeplatało. Nawet organizowaliśmy wspólne wyjazdy. I tak jak powiedziałem, no moje chyba pierwsze takie spotkanie, mimo że Jurka spotykałem w skałkach, dużo wiedziałem o Jurku. Na przykład Jurek ze Zbyszkiem Wachem się wspinał, czy z Maniusiem Piekutowskim, którzy byli też Zbyszek Wach z naszego klubu. No i ja wiedziałem, że oni wspinają się, robią trudne drogi gdzieś w Alpach, robią trudne drogi gdzieś w Dolomitach, ale również też gdzieś tam Jurek zaczął wyjeżdżać w Himalaje i była ta rywalizacja z Reinholdem Messnerem między innymi, ale wcześniej też były to wyprawy katowicko, powiedzmy, gliwickie czy katowicko-wrocławsko-poznańskie, czyli znaliśmy się w tym gronie. No natomiast nigdy nie byłem takim partnerem Jurka, że z nim wyjeżdżałem, że no zdarzyła się okazja. Najpierw jaskinia, no i później dwukrotnie byłem… aha, jeszcze w roku osiemdziesiątym pierwszym byliśmy na wspólnej wyprawie w Nowej Zelandii, gdzie wtedy uczestnikiem był i Krzysiu Wielicki między innymi, i Jurek Kukuczka. Też niektóre drogi robiliśmy wspólnie, więc znaliśmy się absolutnie wszyscy. Natomiast na takie prawdziwe wyprawy, gdzie byłem partnerem Jurka Kukuczki, to były tylko te dwie wyprawy na południową ścianę Lhotse, czyli rok osiemdziesiąty piąty i później osiemdziesiąty dziewiąty. No i tak, i później ja wciąż miałem moją taką… pasją, czy takim, to co chciałem realizować, to były raczej przejścia ścianowe, to mnie bardziej… czyli, czyli drogi techniczne, trudne. W różnych górach świata. No był to na przykład, no Kaukaz, Alpy. Było to, to, to Patagonia. No ale, ale nigdy nie, nie, nie wciągnąłem się w to, żeby wyjeżdżać na wyprawy, zaliczać, no wiadomo, że później z tego względu, że miałem dużo czasu, to mogłem jeździć na wyprawę. Natomiast no nigdy to nie było moją taką idée fixe tylko wyjeżdżanie i zdobywanie szczytów ośmiotysięcznych, więc realizowałem swoją pasję, w tym się dobrze, dobrze czułem i to to mi wystarczało. To może, no to jest temat ważny. Coś opowiesz o wyprawie na Lhotse w osiemdziesiątym dziewiątym, jeżeli chcesz. No wyprawa w roku osiemdziesiątym dziewiątym, to była wyprawa zorganizowana przez Jurka Kukuczkę, jako że mieliśmy porachunki, no tak można powiedzieć z ścianą. Rok osiemdziesiąty piąty, gdzie też Jurek był liderem wyprawy. Też brałem udział w tej wyprawie, bo byłem zaproszony akurat i pojechałem. Na tej wyprawie zginął nasz kolega klubowy Rafał Chołda. No chodziliśmy w zespole trzyosobowym. Akurat ja byłem wcześniej troszkę na dole, Jurek był akurat z Rafałem Chołdą i u góry, i podczas zejścia na trawersie, tam powyżej obozu trzeciego. No właściwie spadł Rafał Chołda. Nawet Jurek nie zorientował się, kiedy to było, bo to tam bez liny schodziliśmy na tym trawersie. No i to była taka śmierć, która będę… klubowa, gdzie człowiek z naszego klubu zginął. No i pewnie Jurek miał troszeczkę, no nie ukrywam niedosyt, no ale on wtedy już zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Chciał zrobić,,, no ambicje, wiadomo, Jurek zawsze miał duże ambicje. Coś takiego, no żeby zaspokajało jego ambicje, ale też jakieś dokonanie, bo przymierzał się do tego między innymi Reinhold Messner, gdzie zebrał czołowych wspinaczy, tam i Krzysiu Wielicki był wtedy na tej wyprawie, Artur Hajzer. No i nie udało im się wejść, również zdobyć tej południowej ściany. No i a później na zaproszenie Jurka, też ograniczona jakaś była ilość tych uczestników, ale zgodziłem się pojechać, choć schodziliśmy razem. No i tak się później zdarzyło, że niektórzy już mieli utytułowani, na przykład Przemek Piasecki czy Pawlikowski, na przykład Maciek, mieli już troszeczkę, powiedzmy, przesyt tej wyprawy, bo byliśmy tam ponad dwa miesiące, więc nie zdecydowali się na pójście do ataku tego szczytowego, jakby to taki… Ostatnia szansa była na zdobycie tej… na pokonanie tej południowej ściany Lhotse. No ja akurat, że schodziłem z Jurkiem Kukuczką, więc oczywiście chętnie się zgodziłem na propozycję Jurka, że idziemy. No i tak no, szansa pewnie była. Jako że już my byliśmy powyżej ośmiu tysięcy metrów w dwójkę, wystartowaliśmy w kierunku szczytu. No i tak było, że wtedy akurat robił się był cień nadziei, że może nam się to udać. Pogoda akurat się poprawiła, przestało wiać bardzo silnie. No i tak byliśmy przygotowani na to, że chcemy osiągnąć, tego dnia zdobyć szczyt. No i pewnie teoretycznie była taka szansa, bo byliśmy powyżej ośmiu tysięcy metrów. Natomiast w pewnym momencie, no wiadomo, że byliśmy sami, musieliśmy jakoś decydować, żeby szybko iść. No zdecydowaliśmy się na pojedynczą linę, którą najczęściej się składało na przykład podwójnie, że osiemdziesięciometrowa lina, żeby była podwójnie czterdzieści metrów, tak zwanych kiedyś to był podciąg, ale, ale teraz lina podwójna albo bliźniacza się nazywa. No i podczas już tego wejścia na takim stromym odcinku, Jurek w pewnym momencie odpadł. No zaczął tam, zakładał coś, ale widziałem, że ten lot jest coraz… zsuwa się coraz, coraz, coraz większy. A widziałem już, że musiały te przeloty nie wytrzymać, więc cóż stałem na stanowisku, mogłem się tylko skulić w sobie, być przygotowany na to jakieś potężne szarpnięcie. Nie wiem czy nie byłem pewien czy to stanowisko wytrzyma, które byliśmy, ale nagle ta lina się zwolniła. Okazało się, że ta cienka lina, na której no Jurek odpadł, przerwała się nade mną jakieś tam dwa metry czy ileś. No, no i tak, no, zostałem tam sam. Wiedziałem, że nawet pewnie jakby się dało, to jakoś utrzymać, wyhamować z jednej strony. No to był potężny lot powyżej ośmiu tysięcy metrów, który… Który, który, no mówię, to widziałem, że te przeloty jakieś tam Jurek zakładał, natomiast chyba na tych płytach nie było to za dobre, jako że powypadały. Lot był potężny, więc prawdopodobnie niewielka szansa by była, żeby Jurka tam później uratować. Gdzie, gdzie spadł. Natomiast no, spadł, lina się przerwała. Ja zostałem bez radiotelefonu. Zostałem właściwie bez niczego, bez liny, bez… i musiałem się jakoś ratować. Bez sprzętu, więc wszystko to zostawiłem, co mieliśmy na ostatnim biwaku. Tam jakiś śpiwór, jakiś namiot. Pamiętam, że chyba to wszystko tylko zwinąłem, zrzuciłem. No już sam schodziłem. Jeszcze po drodze miałem, miałem biwak, dlatego że w trudnym miejscu już zaczęło się robić szaro, czołówka mi spadła później na powyżej ośmiu tysięcy, bez niczego musiałem spędzić następny biwak. Chłopcy na początek nie wiedzieli w bazie, że się cokolwiek wydarzyło, bo tak jak mówię, byłem bez radiotelefonu. Też nie było widać, tak jak się wspinaliśmy, tylko dopiero jak już schodziłem sam, to zauważyli, że jeden człowiek schodzący, więc przypuszczali, że coś się musiało wydarzyć, nie wiedzieli, co się stało. No, ja później doszedłem następnego dnia do tego obozu trzeciego, gdzie był nasz namiot. W tym czasie zaniepokojona dwójka chyba Maciek Pawlikowski, chyba Przemek Piasecki, podeszli jednocześnie do tego obozu. No i zaczęliśmy już schodzić razem z tego, ja tam jeszcze musiałem jedną noc spędzić, jako że byłem skrajnie zmęczony. No i co, cóż można powiedzieć? No, każdy pyta, no dobrze, no może jak ta jedna lina, no jak to tam, pojedyncza czy coś. Natomiast nasza była wspólna decyzja, bo coś takiego jest, że albo się ktoś wspina na krótszej linie pewnej, że zakłada stanowiska, że zakłada przeloty, no ale wtedy nie ma czasu na zdobycie wysokości, na podejście do szczytu. Natomiast jeżeli ktoś, no ma doświadczenie, a takie zarówno Jurek miał, jak i ja. Decydujemy się na jakieś ryzyko, więc pojedyncza lina, a na pewno jest to większe prawdopodobieństwo jakiegoś wypadku, że się coś wydarzy, to jest to jest może się… dojść do tragedii. Natomiast z drugiej strony jest szansa na wejście, bo nawet jak też ludzie tego nie wiedzą, ale najlepsze zespoły, które na przykład chodzą, to często jest tak zwany, że wspinają się jednocześnie, prawda, że tylko jeden, czy dwa przeloty między nimi, a oni się wspinają jednocześnie i bez względu na to, czy odpadnie pierwszy czy drugi. No to, no to po prostu jedynie te łączące przeloty ich tam mogą, mogą zatrzymać, ale to jest olbrzymie ryzyko, ale na co się decydują obaj partnerzy. No i my też tak zrobiliśmy. No wiadomo, że po latach, no mogę powiedzieć, że no, był to pech, był to przypadek, no. Wiadomo, że to była ta legendarna, północna ściana, o której wszyscy mówili, marzyli, która, że tak powiem… no, można powiedzieć, że dobrze by było, żeby to Polacy byli zdobywcami tego. Tym bardziej że były tam trzy wyprawy, w których brali udział Polacy. No i się wciąż nie udało. Tragedia się wydarzyła, ściany nie zdobyliśmy. No zginął nasz kolega. Legenda, wtedy też również po Reinholdzie Messnerze wciąż. No Jurek jest, jest, wciąż żyje ta pamięć jego Jurka, bo wiadomo jest całe osiedle jest imienia Jurka Kukuczki, nawet ja tam blisko mieszkam, Akademia Wychowania Fizycznego Jurka Kukuczki, szkoła do której moja córa też chodziła blisko jest tablicą imienia Jurka Kukuczki. Ma powstać Centrum Himalaizmu, tam na Bogucicach, gdzie ja mieszkam i też imienia Jurka kukuczki. Mało tego powstało w Istebnej muzeum Jurka Kukuczki, więc Jurek jest właściwie, no prawie można powiedzieć, taką świętością tutaj, w naszym rejonie. No różnie się tam mówi, że jakieś, że podejmował ryzyko niepotrzebne, że, no ale Jurek miał taki charakter. No cóż, ja akurat byłem w tym wieku, że no jeszcze też podejmowałem często ryzyko. Wspinałem się często bez asekuracji, gdzieś tam samotnie, teraz nawet jak pomyślę w skałkach, że robiłem to kiedyś bez asekuracji, jak każde tam odpadnięcie to groziło, albo kalectwem albo śmiercią, jakaś tam płyta pod spodem, jakieś skały, a ja z kilkunastu czy z kilkudziesięciu metrów mógłbym spaść, to też mówię, po co to robiłem, prawda. Ale w pewnym okresie swojego życia, no nie każdy to oczywiście ma, ale, ale coś takiego jest, że jest chęć podejmowania ryzyka. Chociaż nie ukrywam, że zawsze tak mi się wydawało, że panowałem nad tym, co robię, że te moje umiejętności były wystarczające do tego, że się podejmowałem tego. Natomiast, no doświadczenie mi mówi, czy to, co się zdarzało czasami, no że nie zawsze samo przygotowanie, czy to fizyczne, czy psychiczne nawet, no zapobiega wypadkom, bo czasami w miejscu, gdzie się nie spotykam… nie, nie spodziewamy, że zejdzie jakaś lawina, nagle schodzi czy schodzi na przykład lawina jakaś kamienna, którą się też nie spodziewamy, że tam gdzieś z góry spadną seraki i schodzą te seraki. No przecież, no, tym bardziej ja mogę o tym powiedzieć, bo moi partnerzy, na przykład, no że, że wydawały się… zdarzały się te przypadki w różnych górach, gdzie tam ginęli uczestnicy naszego klubu i o tym wiedziałem. Teraz jestem powiedzmy, bardziej zachowawczy, no ale tak, tak to było. Na przykład mój kolega, kiedyś wspinaczkowy Janek Nowak, też z naszego klubu, wspólnie się wspinaliśmy, no i też będąc w Himalajach Garhwalu podczas wspinania koledzy, którzy byli nad nim, tam jakieś nie wiem, spadły kamienie, dostał w twarz kamieniem. Też była to wyprawa, gdzie był Krzysiu Wielicki liderem i też zginął. On był moim partnerem. Miał jechać ze mną do Patagonii, a zginął tam. No, ja w końcu pojechałem. Mimo tego pojechałem sam do tej Patagonii. Nie miałem partnera, ale już miałem wszystko przygotowane. Mimo tego wypadku, mimo tragedii, jednak zdecydowałem się jednak na wyjazd kogoś tam na miejscu znalazłem i się dalej wspinałem, więc można by się z jednej strony dziwić, ale różne osobowości można powiedzieć i różne podejścia do tego, że dla jednego argumentem, żeby przestać się wspinać to jest to, jak założy rodzinę, czy jak na przykład zginie jego partner, kolega, czy nawet ktoś dalszy z klubu. A dla drugiego, no, ta jego pasja jest silniejsza. No, ja też mam rodzinę i musiałem już później coraz to bardziej kalkulować. I nie podejmowałem może już takiego ryzyka skrajnego, natomiast to mnie nie powstrzymało przed wyjazdem w góry, bo ta pasja jest wciąż dla mnie tak duża, że nawet podejmuje ryzyko, chociaż tutaj podkreślę po raz, któryś, że nie jest to takie ryzyko jak, na jakie kiedyś… jakie kiedyś podejmowałem. No i teraz, teraz nawet no mógłbym się dziwić, że no jak takie ryzyko, ale kiedyś to było dla mnie naturalne. No teraz już tego nie robię, ale wciąż w tych górach znajduję właśnie dużą przyjemność, znajduję często połączenie realizacji tych swoich marzeń, zwiedzania innych krajów. No i mam takie szczęście, że wciąż jeszcze dopisuje mi zdrowie i mogę to wszystko dalej jeszcze realizować. Super. Więc może… masz dużo bardzo osiągnąć, więc trudno o nich wszystkich opowiedzieć, ale może jest jakieś, które ci specjalnie się narzuca… nasuwa, może chciałbyś odpowiedzieć o czymś tak sam z siebie. Tak często ludzie mnie pytają o rodzinę, jak to jest rodziną, że czy moja córka się wspina. Ja mówię… nie, już się nie wspina, a czemu nie, ja mówię, ja się bardzo z tego cieszę, nie. A czemu się pan cieszy? No, bo to by trzeba znać historię mojej rodziny, nie. Mówię tak, no, mam syna, z którego byłem wcześniej bardzo zadowolony, że wspinał się w Tatrach, w skałkach, że był ze mną w Karakorum, jak miał czternaście lat, gdzie wchodził ze mną na Mount McKinley’a, mając piętnaście lat i się cieszyłem, że chodził na ściankę, wyjeżdżał gdzieś tam ze mną skałki i byłem z tego nawet dumny, zadowolony. Mam brata, który jest siedem lat ode mnie młodszy, który też się wspinał i też wyjeżdżał w skałki, ja go tutaj ściągnąłem na Śląsk, wyjeżdżaliśmy gdzieś tam, tam był też Patagonii ze mną był, był gdzieś tam w innych górach. No ale brat miał na robotach wysokościowych wypadek, gdy został kaleką, bo spadł na Hucie Katowice, złamał sobie kręg…. w tym…. no, przerwanie kręgu. No jest inwalidą na wózku od wielu lat, a już wiele lat się wydarzyło. Chociaż, no nie żałuję tego, że byliśmy, że to robiliśmy, ale to się stało na robotach wysokościowych. Mój syn, który mieszka od… teraz chyba dwudziestu ponad lat w Stanach, po wojsku się właśnie tam przeniósł do Stanów. No i później to co robił, to między innymi roboty wysokościowe. Tam na różnych, na dużych wysokościach. Na… to były duże powierzchnie dachów i chyba trzy lata temu, czy cztery lata temu miał wypadek, co było dla mnie wtedy szokiem. Dosyć dużym. I niesamowitym przeżyciem. Spadł z dziesiątego piętra. W ogóle można powiedzieć, na beton, na beton coś niesamowitego. Tylko tak jak później chłopcy opowiadali, że spadł gdzieś tam był jakiś namiot rozbity, jakieś krzesła, coś, Grzegorz tam jakoś inaczej tak ustawiło, że był kompletnie połamany. W ogóle tam dziesięć chyba operacji, ileś litrów krwi przez transfuzję w ogóle. Połamana oczywiście miednica, ręce, nogi, ale wyszedł, nie został kaleką. I w tym, jak ja byłem później, bo ja byłem wtedy akurat na wyprawie w Himalajach. Wróciłem, później tam pojechałem, już później była tam rehabilitacja, jakimś, po jakimś czasie w Bostonie, no już tam miał dobrą… nie został kaleką, ale no, na wózku się przemieszczał i różnych po tych operacjach, wiadomo, że ta rehabilitacja to nie taka, co tutaj w Polsce się dzieje, tylko z prawdziwego zdarzenia. W końcu wyszedł z tego. Już jest dobrze, tam nawet miał kłopoty z nogą, z tym, ale już pracuje ten, czyli wyszedł. Natomiast córka, która się fajnie zapowiadała, tam gdzieś na jakiś sky… sky… [slackline] chodziła tam na linię na też. Też była z nami na różnych wyjazdach. Gdzieś tam jakiś Meksyk, jakieś Tajlandie, jakieś różne, gdzieś tam chodziła na ściankę, na akrobatykę, na różne te. Na jakieś sztuki walki. Teraz ma dwadzieścia dwa lata, ale jestem zadowolony, że nie poszło w tym kierunku co my, bo każdy pyta, właśnie chciałem od tego, a córka się nie wspina. No ja mówię, nie i jestem z tego zadowolony i od tego tutaj wyszło to moje opowiadanie o rodzinie, nie. Natomiast córka jakby w całkowicie innym… jej jakby zdolności były całkowicie inne, mimo że no mówię, że na pływalnię chodziła, na ten, wspinała się, ale na szczęście zainteresowała się czym innym, że takie artystyczne, jakieś podejście zaczęła tam jakieś... Bardzo dobrze tam rysowała, różnie malowała, różne chodziła Akademii Sztuk Pięknych, tam jakiś prowadzili, ale również... Również zaczęła sama od siebie uczyć się języka chińskiego, najpierw angielskiego, przez ileś chyba siedem lat, później języka chińskiego, chyba przez pięć czy sześć lat. Skończyła teraz licencjat na filologia angielska z językiem chińskim i dalej teraz na magisterkę, też dalej się uczy chińskiego już chyba drugi, czy trzeci. Jestem bardzo z tego dumny i wcale bym nie chciał… wiadomo, że ona tam… moim marzeniem jest na przykład zabranie na Alaskę, ale na zasadzie no, jakieś tam Parki Narodowe, gdzieś tam nawet może polecenia sobie na Lodowiec Kahiltna helikopterem, wylądowania i ten, ale nie, żeby się wspinała czy cokolwiek, bo to różnie bywa. Wiem jak to jest ze sportowcami, dopóki wszystko dobrze, to dobrze, ale lepiej mieć zabezpieczenie w życiu. …partnerki zawsze podzielały moją pasję na tyle, że ze mną wyjeżdżały też, nie. I nie tak, że na przykład teraz moja obecna jeszcze żona Magda… Zarówno nie tak, że w domu siedziałam i może ten, ale miała okazję być, czyli wchodziła na przykład na Denali, a i na McKinley’a, na Aconcaguę. Tam była w Himalajach, była na Elbrusie, na Kazbeku i tak dalej, i tak dalej. Czyli czasami można łączyć to. Zresztą ja nawet, to byłem nawet zadowolony, że mogę zabrać partnerkę swoją, czy dzieci z sobą na wyjazd, że to udawało mi się godzić. I to jest takie… ma się wspomnienia, że można w to wciągnąć rodzinę. Bo z jednej strony no pytają, no jak to, masz rodzinę a się wspinasz, ale z drugiej strony, tak jak czytam, na przykład teraz Listy z pionowego świata, na przykład o Celinie Kukuczki, że ona troszkę miała pretensje do Jurka, że on nie zabierał, prawda. Ale to taka bardziej tradycyjna, może Śląska rodzina, że no Jurek, no, no, zrealizował swoją pasję, niekoniecznie chciał tam Celinę zabierać na te swoje wyjazdy, chociaż zawsze te nasze partnerki czy żony tam, no jakoś towarzyszyły, czy tam przyjechały, czy do Nepalu, czy do Ameryki Południowej. No Krzysiu Wielicki też tak miał. No to on chyba tam w ogóle raczej żony nie zabiera. Czyli różnie to jest. No, różne osobowości i tak to się toczy. Dużo, dużo, by tam można o tym mówić. Jedni z tego zadowoleni, że rodziny wciągają w to, inni niekoniecznie zadowoleni. No ważne, żeby jakoś to sobie ułożyć, żeby pasję ewentualnie swoją pogodzić, czy nawet te ambicje czasami sportowe, może niektórzy mówią egoistyczne, często tak się wydaje. No, no, starać się ułożyć. Nie, nie zawsze to się udaje. Zawsze miałeś takie wsparcie w rodzinie. Tak, na szczęście miałem wsparcie. Tak jak mówię, może dlatego, że no głównie partnerki, z którymi byłem, no były z naszego klubu. Na przykład czy Basia Batko, czy tutaj, no też, która była moja ten, jako pierwsza Ślązaczka była na szczycie ośmiotysięcznym. Też ze mną była na Denali. Ale też na przykład Ola Tomkowicz, która też była jakiś czas moją znajomą partnerką, też jako jedyna Polka wchodziła ze mną na Pumori, piękny szczyt siedmiotysięczny. Żadna Polka tego nie zrobiła. Także, ja miałem to szczęście, że swoją pasję górską, jakoś starałem się, udawało mi się, powiedzmy, połączyć, no bądź to, bądź to rodzinnie, bądź to, nawet no może nie towarzysko, ale, tak rodzinnie, że czy te partnerki, które były ze mną, czy rodzina, czy żony to akceptowały to. No i były też w to…. To starałem się je jakby wciągnąć w jakiś sposób. Zaproponować. Natomiast muszę powiedzieć, że na przykład, tak jak powiedziałem o tym bardziej takim zachowawczym moim podejściu do życia, które na przestrzeni lat się zaczęło wytwarzać, wcześniej byłem powiedzmy mniej zachowawczy w tym, co robiłem, bardziej ryzykownie. No to to teraz chciałem powiedzieć, że na przykład moja żona Magda, z którą właśnie mamy córkę, to mimo że się wspinała dobrze, mimo że była w tych różnych górach ze mną, to nie zgadzałem się na przykład, żebyśmy wspólnie wspinali się na przykład zimowo gdzieś tam w Tatrach czy w Alpach. Dlatego, że wiem, że tam jest o wiele większe zagrożenie, choćby lawinowe. Jeżeli dwójka rodziców ginie, no to dla dzieci, dla dziecka, no naprawdę na pewno jest to tragedia. To powiedz może jeszcze, bo mówiłeś, że będziesz zdobywał Koronę… góry, wulkany… Korona Wulkaniczna Ziemi. Koronę Wulkaniczną Ziemi. Czy po tym masz jeszcze jakieś plany wspinaczkowe? Czy czujesz tak już, żebyś chciał osiąść, czy wciąż będziesz się wspinał? Jak to widzisz? Z moich najbliższych planów, to mam nadzieję, że uda nam się w tym roku zrealizować Wulkaniczną Koronę Ziemi, tak jak powiedziałem, gdzie został nam tylko jeden ze szczytów Ojos del Salado, który nie jest trudny technicznie, ale jest, jest, jest jakby wysoki, no i trzeba to logistycznie, jakby ogarnąć. Tym bardziej, że ja to akurat to zdobywamy w zespole dwuosobowym, że to nie jest tylko, że tak powiem, moje jakby, plan, ale chciałbym to mimo wszystko zrealizować, żeby to była ta nasza dwójka. Także bez względu na to, to powinniśmy na to razem wejść. Natomiast plany, które po tym będę chciał realizować, no na pewno nie to jakieś plany bardzo ambicjonalne. No myślę, że wciąż, jeżeli będzie taka okazja, będę chciał godzić to swoje zwiedzanie jakby świata, ciekawe, no z moją jakby, w połączeniu w jakiś sposób jeszcze z górami, albo przy okazji gór, również pasję taką poznawania świata. No i jest parę takich rejonów, które chciałbym, chciałbym zrealizować rzeczy na przykład celów, na przykład, które powiązania górskiego z taką przygodą. Jest to na przykład…. na przykład Piramida Carstensz, która jest czasowo zamknięta, a należy do Korony Ziemi, czyli jest to najwyższa góra na tam, w Indonezji powiedzmy. Oceania, Australia i Oceania. No ale jest zamknięta, ale jeżeli by się otworzyła, to bardzo chętnie tam pojadę, bo nie tylko samo wejście na Piramidę Carsztena, która jest bardzo ciekawa i fajna, no to również zwiedzanie, powiedzmy wyspy tam Indonezji, w tym, czyli, czyli dalej, pewnie będę się starał łączyć swoją taką pasję zwiedzania, ewentualnie połączoną z jakimiś ciekawymi górami. Wiadomo, że gór na świecie jest setki, miliony różnych i różne powstały Korony… no Korona Himalajów, Karakorum, Korona Ziemi, Korona Wulkaniczna, różne tam korony, koronki, Korona Tatr, Korona tych, no ale, ale, warto mieć jakąś ideę, którą się realizuje i często swoje takie prywatne życie ustawiać do realizowania tego właśnie marzenia, które można jeszcze, jesteśmy w stanie zrealizować. To takie piękne słowa, można powiedzieć na zakończenie, bo już mamy dwie godziny, więc może będziemy już kończyć? Tak. Ja od siebie, no chciałbym życzyć wszystkim, no realizowania swoich pasji życiowych. No mówię, ja to akurat miałem pasję górską, poznawczą. Ale każdemu bym życzył właśnie tej niekoniecznie ekstremalnie robienie tak, ale żeby mieć w życiu jakąś pasję, bo na pewno to w życiu każdemu jest pomocne. Super. No to w takim razie bardzo ci dziękuję za rozmowę. Dziękujemy.

Śląsk
Śląsk
Początki
Początki
Ambicje
Ambicje
Speleologia
Speleologia
Wyjazdy
Wyjazdy
Organizacja
Organizacja
Wyprawy
Wyprawy
Himalaje
Himalaje
Kukuczka
Kukuczka
Lhotse
Lhotse
Rodzina
Rodzina
Plany
Plany
-
-
Pomóż nam rozbudować Izbę Pamięci Jerzego Kukuczki

Izba Pamięci Jerzego Kukuczki potrzebuje Twojego wsparcia!

Pomóż nam rozbudować ekspozycję, zachować pamiątki i opowiedzieć historię dla przyszłych pokoleń.

Wesprzyj nas na Zrzutka.pl

This will close in 21 seconds

Koszyk0
Twój koszyk jest pusty! :(
Kontynuuj zakupy
0

Community

fb.png fb.png yt.png in.png vimeo

© 2019 The Great Man Foundation

Production Ad360