https://jerzykukuczka.com/pl/strona-glowna
LHOTSE ’89
LHOTSE ’89
Ostatnia Wyprawa
4900
5100
5000
5200
6200
Jerzy Kukuczka opowiada o warunkach pogodowych na Lhotse. Fragment filmu “Lhotse - l'anno nero del serpente ”, reż. Fulvio Mariani.
6800
7100
7450

Dziwnie zaczyna mi się ta wyprawa. Myślałem o tej ścianie wielokrotnie. Pierwszy raz zobaczyłem ją na fotografii Szymona Wdowiaka, która była planem wyprawy, chyba właśnie na Lhotse w 1974 roku. Patrzyłem na nią jako na ładny obrazek z ładną formacją ściany, ale tak odległą od rzeczywistości – możliwości, że mogłem ją odbierać tylko jako… ładny obrazek. Później doszły mnie słuchy, że doszła do skutku próba zdobycia tej ściany, a raczej zwinne ominięcie jej z lewej strony i dojście do szczytu granią (Cassin 75). W czasie, kiedy zostawałem już himalaistą w drodze na Mount Everest spotkałem milczącego samotnika idącego w kierunku południowej Lhotse, z zamiarem zdobycia jej samotnie.t Patrzyłem na niego nie tyle z podziwem, ile z przestrachem. Poważyć się na taką ścianę w Himalajach to zakrawa na szaleństwo, a samotnie… nie wiem, co powiedzieć. Gdyby to był pierwszy lepszy, ale to Nicolas Jaeger, słynny z samotniczych wyczynów. Wspinałem się wtedy na Mount Everest. Robiliśmy nową drogę, ale przez cały czas trwania naszej wspinaczki myślałem o nim. Czy mu się uda, czy wejdzie. Pod koniec maja jego żona-dziewczyna przynosi wiadomość – zaginął. Wyszedł i kazał czekać... „Jeżeli do tej pory mnie nie będzie, wracaj do domu”. Wróciła… samotnie.

Na początku 1981 roku Wojtek Kurtyka zaproponował mi: „Wiosną jadę z Alexem i Ghilinim na zachodnią ścianę Makalu, a jesienią chciałbym spróbować południowej Lhotse w stylu alpejskim. Co ty na to?”. Hmm, skoro Wojtek proponuje, to musi być realne. Zacząłem patrzeć na tę ścianę pod innym kątem. Tu żleb, później trawers w prawo, ominąć niebezpieczne śniegi i już jesteśmy na wysokości 8000 m n.p.m.. Dalej… Właśnie, co dalej? Czym wyżej tym trudniej, czy się da? Czy jest to możliwe? Było dużo wątpliwości. Stanęło na tym, że wyjechaliśmy na zachodnią ścianę Makalu. Rok 1985, mój Klub organizuje wyprawę: cel południowa Lhotse. Ja wcześniej jadę na Nanga Parbat, ale trzymam miejsce w składzie tej wyprawy. Po powrocie z Nanga Parbat odpoczywam 3 tygodnie i zaczynam gonić wyprawę.

Czy to zmęczenie, czy też coś innego, ale nie ciągnie mnie na tę wyprawę. Ciągle odkładam wyjazd, przyjeżdżam do Katmandu i tu jeszcze dziwne myśli, a może by tak wrócić. Przełamuję się, z Jiri do Namcze Bazar idę 3,5 dnia, do bazy jeszcze 1,5 dnia. W bazie koledzy witają mnie trochę z niedowierzaniem. Akcja jest już zaawansowana założony został właśnie obóz IV. Wchodzę natychmiast w akcję. Po kilkunastu dniach Krzysztof Wielicki, Artur Hajzer, Walenty Fiut i Falco próbują ataku. Załamują się na wysokości 8000 m n.p.m. Szukam wariantu innego z Ryszardem Pawłowskim i Rafałem Chołdą. Z obozu VI wyruszamy z Rafałem. Poręczujemy ok. 100 m i wycofujemy się do obozu na nocleg. Tuż przed namiotem Rafał ginie… Artur i Francuzi podrywają mnie jeszcze raz do ataku, ale idę ciągle z głową zawieszoną do tyłu, coś nie wierzę w sukces. Kiedy widzę niemrawe poruszanie się Francuza i Artura przed obozem VI, mówię: „Dość, nie ma sensu, zawracam” (po raz pierwszy to mi się zdarza).

Kliknij, aby zobaczyć video
Wywiad z Jerzym Kukuczką przed wylotem na wyprawę. Fragment filmu “Jurek Kukuczka - pożegnanie 1989”, real. Anna T. Pietraszek.

W 1988 roku niestrudzony Krzysiek Wielicki organizuje kolejną wyprawę. Myślę, że wszystko się już jakoś ułożyło, więc nieśmiało mówię, że interesuje mnie ta ściana, ale w stylu alpejskim, w małej grupie. Myślę, że Krzysiek i Artur Hajzer przyjęli to, kiedy nagle wybucha bomba: Reinhold Messner ma zezwolenie na południową Lhotse. Organizuje międzynarodową wyprawę, do której zaprasza również Krzyśka z partnerem. No cóż, pojechał Krzysiek i Artur. Zająłem się organizacją wyprawy na trawers Kanczendzongi, czekając na powrót Artura. Najpierw przyszła wiadomość o zamordowaniu przez Rosjan Kanczendzongi. Zrobili ją wzdłuż, wszerz, tak i wspak, dziesiątki ludzi, Szerpów, alpinistów, obozów, tony sprzętu, żywności itp. Początkowo myślałem powtórzyć trawers w czystym stylu alpejskim, ale nie umiałem się przemóc. W końcu maja wiadomość: Messner wycofuje się z południowej Lhotse. Hajzer i Wielicki dochodzą tylko do 7100 m n.p.m. Moja decyzja była prawie natychmiastowa – południowa Lhotse – byłem akurat w tym czasie we Włoszech. Wysyłam teleteksty do Katmandu i do kraju.

Ryszard Pawłowski o okolicznościach śmierci Jerzego Kukuczki. Fragment filmu “Powrót z Lhotse”, real. Anna T. Pietraszek.

Myślałem, że największym moim problemem będą tylko finanse, reszta pójdzie gładko. Tymczasem w podrzymskiej miejscowości, w mieszkaniu przyjaciela pakowałem się, by wyjść na pociąg w kierunku Mediolanu i dalej Trydentu. Gospodyni domu właśnie rozmawiała telefonicznie z Warszawą. Miałem właśnie wychodzić, kiedy krzyknęła za mną: „Czekaj, jakieś wiadomości z Himalajów, złe wiadomości… pięciu Polaków zginęło na Evereście – lawina”. Podaje nazwiska… nogi się uginają pode mną. Nagle wszystko się zmienia. Przed oczami przesuwają się twarze moich partnerów, przyjaciół, kolegów. Kwiat taternictwa, himalaizmu polskiego: Eugeniusz Chrobak, Zygmunt Andrzej Heinrich, Mirosław Gardzielewski, Mirosław Dąsal, Wacław Otręba. Przedziwne uczucie mnie ogarnia, jakbym chciał zrobić krok do tyłu, cofnąć to wszystko, irracjonalne uczucie winy, chciałbym się teraz schować, zamknąć, być sam, nie umiem patrzeć w badawcze oczy moich przyjaciół. „No, już czas, musimy zdążyć na pociąg…” – wyrywa mnie z zamyślenia Jacek Pałkiewicz, kładąc przyjacielsko rękę na ramieniu.

Rozbiliśmy bazę 6 września w deszczu i do tej pory nie było dnia, czy nocy bez deszczu lub deszczu ze śniegiem. Codziennie rano namioty i cała baza zaśnieżona mokrym śniegiem, który znika w ciągu dnia. Było kilka dni, kiedy do południa było słońce. Było kilka dni, że słońce świeciło 1-2 godziny. W ścianie codzienne opady powodują lawiny: pyłowe, deskowe i większe, codziennie słychać groźny pomruk. Wczoraj w obozie drugim obudziłem się o godzinie 3 00 , spojrzałem na altymetr: O! tak wysokiego ciśnienia jeszcze nie było (altymetr pokazywał 50 m niżej niż normalnie). Ochoczo zacząłem budzić: Floriano Castelnuovo i ubierać się. Kiedy wyszedłem przed namiot, w pełni gotowy do pójścia w góry, pełne zaskoczenie. Gęsty opad śniegu, ciepło, niebo całkowicie zakryte brudno szarymi chmurami aż po horyzont. Takiej pogody jeszcze nie widziałem w Himalajach. Jeszcze raz patrzę z niedowierzaniem na altymetr. Co jest grane, ciśnienie nad wyraz wysokie. Na każdej wyprawie tyle pisze się o pogodzie, bo jest to królowa całej działalności alpinistycznej. Każda wyprawa, czy zespół działa według łaski i niełaski tej królowej. Ona to rozdziela według swoich upodobań. Bo kiedy w górach niskich można pogwałcić wspinaczkę w ciągu załamania pogody, to w Himalajach jest to prawie niemożliwe. Załamanie pogody to opad i związane z tym ogromne niebezpieczeństwo lawin i wiatru, który czasami (szczególnie przy większych wysokościach udaremnia wspinaczkę i też grozi ogromnym niebezpieczeństwem), dlatego też wyprawa, to w większości czekanie.

Po dwóch tygodniach stoję w miejscu, a raczej poniżej poziomu. Największa polska tragedia wywarła ogromne wrażenie na wszystkich. Mój stary skład wyprawowy rozpadł się, Artur po bohaterskiej akcji w celu ratowania Andrzeja Marciniaka, powiedział dość, Janusz Majer też, Krzysiek Wielicki – „w tym roku interesuje mnie tylko koszenie trawy przy moim domu”. Lech Korniszewski nagle miał kłopoty z urlopem w pracy. Do pomocy został tylko Ryszard Warecki. No, a partnerzy. Bałem się proponować udział komukolwiek, bojąc się odpowiedzi: „nie słyszałeś, co się stało w Himalajach…”. W rozmowach ze sponsorami wszyscy mówili to samo: „Teraz?!”. „W ciągu dwóch miesięcy pieniądze?!”. „Na drugi rok to tak. Zrób wyprawę na drugi rok”. Wszelkie racjonalne przesłanki mówiły to samo: spokojnie, zrób wyprawę na drugi rok, a będzie to najlepiej zaopatrzona wyprawa. Już miałem bogatych sponsorów, ale na drugi rok. Czułem jednak, że muszę to zrobić teraz, w tym roku. Pomyślałem, że na tę ścianę muszę pojechać albo z młodymi gniewnymi, albo starymi zatwardziałymi repami, wybrałem to drugie. Zacząłem dzwonić po całej Polsce. Mój skład oparłem tylko na Polakach, wiedząc, że w tak krótkim czasie nie znajdę dobrych alpinistów na Zachodzie. Przemo Piasecki, Maciek Pawlikowski, Tomek Kopyś i Rysiek Pawłowski.

Wokół zaczynają jeździć expresy, obóz II jest na szczęście w bardzo bezpiecznym miejscu, zawieszony jak ambona między dwoma kuluarami. Za to w tych kuluarach zaczyna się prawdziwe piekło. Z góry suną prawdziwe expresy naładowane ogromnymi masami śniegu, lodu i przetykane jak rodzynki kamieniami. Towarzyszy temu początkowo groźny pomruk, później huk, a na koniec gwałtowny podmuch pyłu śnieżnego. Stoję tak przed namiotem i nie wiem, co robić. Po godzinie takiego stania i kiedy zmokłem jak w listopadzie w Tatrach (ludzie to przecież 6200 m n.p.m., a opad przechodzi prawie w deszcz!), przygotowuję się na powrót do bazy.

28 września
Śpimy z Floriano w dwójkę, a Maciek Pawlikowski Rysiek Pawłowski razem. O 04:00 budzę ich i poganiam do wczesnego wyjścia. Pogoda nie zachwycająca. Jednak ruszamy. Zazwyczaj sypie po 10:00. Przejście przez wiszący serak, później pola z szalejącymi pyłówkami. Plecaki po zlikwidowaniu depozytu cholernie ciężkie. Floriano jest dzielny. Dochodzimy do 6670 m n.p.m. i na grańce śnieżnej zakładamy obóz III. Z Floriano schodzimy do obozu II. Maciek i Rysiek śpią w III. Nie bardzo mi się podoba Rysiek, ciągle chowa się za plecami, ciągle za drugiego. W bazie urodziny Leszka Czecha.

5 października
Między II i III dużo śniegu z pyłówek, liny pod śniegiem, noc minęła spokojnie. Wieczorne uderzenie nie narobiło szkody w nogach. Przydały się ćwiczenia w ciężarach. Dostałem akurat w mięsień czworogłowy 2, ten nad kolanami. Piasecki, Pawlikowski i Kopyś zakładają obóz IV. My dochodzimy do III i też mościmy sobie wygodne leże.

7 października
Zarządzam poręczowanie długiego odcinka śniegu. Później odnajduję stanowiska, co skraca czas. Ostatnią liną przełamuję się w kierunku kotła. Przypominam sobie, jak to w 1985 roku o mało się nie udusiłem na uskoku. Wyjście kominkiem jest okropne, pionowy, cukrowaty dach śniegu. Wracam do namiotu. A tu doktor jak leżał rano, tak leży. Najpierw zaniepokoiłem się, a później opierdoliłem: „jutro natychmiast na dół”. Tylko wypadałoby iść z nim. A co z obozem V?

16 października
Budzimy się o 04:00. Gotowanie, kawa, śniadanie i z powrotem do śpiwora. Postanawiam przeczekać u góry. Huk jakbyśmy byli pod nasypem, na którym ciągle przejeżdża ciężki towarowy pociąg. Cały dzień czekania. Pióropusze na grani niesamowite, huk wzrasta. A dla kontrastu, cały horyzont w błękitach, a obóz II spokojny w słoneczku. Co robić?! Z godziny na godzinę duch bojowy maleje, maleje. Wieczorem zaczynamy rozważać zejście. Przecież to tak niedaleko, ta baza. Huk na graniach potęguje się. To tak, jak zaczyna się akcję w niedzielę.

Kliknij, aby zobaczyć video
Jerzy Kukuczka podczas wspinaczki. Fragment filmu “Lhotse - l'anno nero del serpente ” reż. Fulvio Mariani.

2 października
O 05:00 wychodzi Piasecki, Pawlikowski, Kopyś z zamiarem rozbicia obozu IV. Do południa pogoda bezchmurna, ale później zachmurzenie, a nawet opad, ale to już nie to, co wcześniej. Ciśnienie wysokie, chłodniej w nocy (-4˚C) i można z nadzieją się wspinać, że za kilka godzin poprawi się. Śpią w obozie II.

4 października
O 05:00 jeszcze ciemno. Przy latarkach zaczynamy podejście. W obozie I czekam chwilę na resztę. Po krótkim odpoczynku ruszam. Zakładam jumara na linę, przesuwam się w prawo, wychylam zza załomu. W tym momencie jestem odsłonięty w żlebie. Patrzę w górę, spokój nic nie leci, więc sprężam się, by te 15 m niebezpiecznego terenu przejść jak najszybciej. Podciągam jumara, nogi raki wbijam w twardy śnieg i... nagle czuję potężne uderzenie w nogi, nad kolanami przez chwilę widzę ciemny cień na moich nogach, który znika gdzieś pode mną. Krzyk! I drętwiejący ból, później myśl uciekać jak najszybciej, wisząc na jumarze, robię wahadło w stronę półki, na której stoi Rysiek i Michał Kulej. Skulony czołgam się do namiotu. Macam, kości całe. Tylko uderzenie i ból. Po 10 minutach mówię: „pójdę dalej, ale Ty Ryśku teraz poprowadź”. Zaczyna się gehenna, ale jakoś docieram do obozu II.

8300 m.n.p.m
Atak szczytowy

24 Października Wspomina Ryszard Pawłowski

Dzień powitał nas przepiękną pogodą. Wschodzące słońce na krótką chwilę musnęło nasz malutki namiocik na wysokości 8200 metrów. Po wielu dniach samotnej walki, zmagań z własną słabością, zimnem i trudnościami, ten wątły promyk dał nową nadzieję. Jurek, związany siedmio milimetrową liną rusza stromym, zaśnieżonym kominem. Ja, wpięty w stanowisko obserwuję każdy jego ruch, asekuruję go angażując całą swoją wolę. Porusza się pewnie i szybko. Od bezpiecznego miejsca dzieli go jeszcze tylko kilka metrów. Doskonale widzę silną sylwetkę Jurka na tle nieba. Tam, gdzie kończy się stromizna ściany i zaczyna łatwiejsza, śnieżna grań zmierzająca w kierunku szczytu. Jurek rozpłaszcza się na stromej ściance pokrytej cukrowałym śniegiem, a ja wstrzymuję oddech... szeroko rozłożonymi rękami szuka lepszych chwytów, a nogami uzbrojonymi w raki dogodnego oparcia. „Jurek, uważaj" szepcę w myślach. Nagle, mój partner zaczyna się wolno zsuwać z warstwą śniegu. Nabiera coraz większej szybkości. Obija o skały. Moje przerażenie narasta. Kulę się w sobie, polecając Opatrzności. To już chyba koniec...?! Boże, miej nas w opiece! Zaciskam ręce na linie. Jestem przygotowany na potężne szarpnięcie. Jego siła rzuca mnie na skały. Koniec... Ale cienka lina pęka na ostrej krawędzi tuż nade mną. Oniemiały patrzę w ponad trzy kilometrową otchłań. Jeszcze przez chwilę słyszę dźwięk odbijającego się od skał czekana. Widzę wolno spadającą czerwoną rękawicę Jurka...

Społeczność

fb.png fb.png yt.png in.png vimeo

© 2019 Fundacja Wielki Człowiek

Realizacja Ad360